Wypadek na torze saneczkowym w UstroniuMężczyzna niezwłocznie po zdarzeniu sfotografował uszkodzoną część, a zdjęcia przesłał do naszej redakcji, fot. ARC SPOT - Dnia 15.08.2016 r. moje dziecko doznało obrażeń nosa i buzi na torze saneczkowym na Czantorii w Ustroniu. Stan techniczny tych oto saneczek jest masakryczny, zwłaszcza lin, pewnie nie miały przeglądu od kilku lat. Kiedy zjeżdżaliśmy z dzieckiem na dół, było wszystko dobrze, ale w momencie, kiedy pracownik zapina drążek do saneczek, aby wciągnąć cię z dzieckiem na górę, ten oto "pałąk" urwał się i uderzył moją 7-letnią córkę prosto w twarz. Był ogromny płacz i krew na całej buzi - pisze w liście zbulwersowany ojciec dziecka. W rozmowie telefonicznej z naszą redakcją rodzic stwierdza, że stan wyeksploatowanej liny, po której saneczki były wciągane na górę, był zły, nie dziwi go więc, że ta pękła i uwolniła metalowy drążek. Mężczyzna niezwłocznie po zdarzeniu sfotografował tę część, a zdjęcia przesłał do naszej redakcji. Zaraz po wypadku okazało się ponadto, że w pobliżu nie było żadnego ratownika, który mógł udzielić pierwszej pomocy. - Pan z obsługi dzwonił gdzieś i stwierdził, że nie ma żadnej opieki medycznej, a GOPR jest gdzieś, ale nie wiadomo gdzie! Brak jakiejkolwiek opieki medycznej, zainteresowania ze strony pracowników - wymieniają poirytowani rodzice. Po wypadku ruch na torze saneczkowym został od razu przywrócony. - Nikt nie przejął się tym zdarzeniem, nie skontrolowano reszty lin przy pozostałych saneczkach - dodają. O stanie dziecka na chwilę obecną pisze nam jego ojciec. - Na szczęście skończyło się to wizytą u laryngologa, nie ma złamania, został obrzęk noska i naczyń krwionośnych, ale strach i przerażenie dziecka, jak i moje zostało i zostanie... - przyznaje. - Ta sprawa nie zostanie tak po prostu zapomniana na pewno będę dążyć do tego, aby nadzór techniczny tam zajrzał i skutecznie skontrolował urządzenia na torze saneczkowym - podkreśla. Pytania w tej sprawie zadaliśmy Zbigniewowi Kufrejowi, prezesowi zarządu Kolei Linowej Czantoria Sp. z o.o. w Ustroniu, która zarządza torem saneczkowym. Kufrej przedstawia swoją wersję zdarzeń, jego zdaniem przyczyną wypadku było niezastosowanie się do regulaminu toru saneczkowego. - Po zaczepieniu sanek do linki wyciągu, który wciąga sanki wraz z pasażerami po pochylni do miejsca startu i przejechaniu ok. 5 metrów, doszło do zerwania linki wyciągu. Sanki zatrzymały się, bo unieruchomił je automatyczny hamulec, drążek holujący opadł na ziemię, ale drążek hamulcowy, który winien być bezwzględnie trzymany przez pasażera w pozycji od siebie, a nie był trzymany, odskoczył do tyłu i uderzył dziecko w nosek. Drążek hamulcowy posiada specjalne zabezpieczenie w postaci krążka z miękkiej gumy – mówi nam Zbigniew Kufrej. Jak twierdzi prezes Kolei Linowej Czantoria Sp. z o.o. w Ustroniu, o obowiązku trzymania drążka hamulcowego mają być informowani wszyscy użytkownicy toru, miał być więc o tym informowany też ojciec poszkodowanej dziewczynki. - Przy zaczepianiu orczyka wyciągu do sanek, operator toru przypomina każdemu pasażerowi o obowiązku trzymania drążka hamulcowego, a obowiązek ten wynika z regulaminu toru saneczkowego, obrazują go tablice informacyjne rozmieszczone przy torze i informuje o nim również operator obsługujący stanowisko startowe - wyjaśnia Kufrej, według którego w omawianym przypadku drążek nie był trzymany i to spowodowało wypadek. A co z opieką ratowniczą i udzielaniem pierwszej pomocy na miejscu, której w tym przypadku zabrakło, jak twierdzą rodzice? Kufrej wyjaśnia: - Kolej Linowa Czantoria sp. z o. o. korzysta odpłatnie z usług GOPR-u w sposób ciągły przez cały sezon zimowy i doraźnie w okresie letnim. W okresie letnim zabezpieczamy szczególnie wydarzenia i imprezy organizowane na Czantorii. Obiekty Kolei Linowej są wyposażone w środki pierwszej pomocy i posiadamy pracowników przeszkolonych w zakresie udzielania pierwszej pomocy przedmedycznej. W sytuacjach trudnych informujemy GOPR lub pogotowie ratownictwa medycznego. Zapytaliśmy także prezesa, jakie konkretnie kontrole w ostatnim czasie wykonano na torze saneczkowym. - Wszystkie urządzenia dozorowe będące w posiadaniu Kolei Linowej Czantoria Sp. z o.o. w tym również tor saneczkowy i wyciąg, są kontrolowane i badane przez Transportowy Dozór Techniczny - Oddział Terenowy w Katowicach. Przeglądy i badania odbywają się dwa razy w roku, a mianowicie wiosną i jesienią. Ostatni przegląd i badania były przeprowadzane w marcu br. Niezależnie od powyższego przeprowadzane są codzienne i okresowe przeglądy stanu technicznego urządzeń, co wynika z Regulaminu Technicznego Kolei i co wykonujemy z należytą starannością, mając na względzie bezpieczeństwo i zadowolenie naszych klientów - wyjaśnia Zbigniew Kufrej.
|
reklama
|
Witam, będąc częstym klientem tegoż toru saneczkowego stwierdzam że małe dziecko zawsze jedzie pod opieka osoby dorosłej i w tym przypadku jeśli doszło do uderzenia drążkiem hamulcowym w twarz dziecka winę za to zajście ponosi wyłącznie rodzic który nie zastosował się do regulaminu i oznaczeń, tor saneczkowy to obiekt sportowy i każdy zjeżdża na własna odpowiedzialność. Jeśli ktoś jedzie drogą na rowerze i zedrze sobie buzie o asfalt to nie powinien mieć pretensje do siebie, a w tym przypadku dziecko jechało pod opieka ojca, który teraz cała winę chce przerzucić z siebie na stan techniczny zjeżdżalni , gdyby stosował się do regulaminu na pewno zajścia by nie było. , Jeśli potrzebna była interwencja medyczna to dlaczego ojciec dziecka po zajściu był zainteresowany robieniem zdjęć a nie pomocą poszkodowanemu dziecku telefony alarmowe są ogólnie dostępne, natomiast wzywanie pogotowia lub GOPRU w tym przypadku myślę było by bezpodstawne a wręcz karalne, trudno żeby wzywać pogotowie do stłuczonego noska. Te urządzenia są tak skonstruowane , że zerwanie linki holującej nie stanowi zagrożenia dla pasażerów, po prostu saneczki zatrzymują się i tyle.Drążek hamulcowy może uderzyć dziecko tylko wtedy gdy nieodpowiedzialny rodzic go nie trzyma łamiąc tym samym regulamin. Rozdmuchując ten temat widać, że mamy do czynienia z ludźmi nie odpowiedzialnymi,
Transportowy Dozór Techniczny się już zajmuje sprawą
Znudzeni monotonią pracownicy toru saneczkowego, zwłaszcza gdy jest duże nasilenie ruchu, nie wspominają nawet o trzymaniu drążka, który w tym przypadku nie był zakończony "miękką gumą" ale plastykowym krążkiem z ostrymi krawędziami! W budce obsługi na dole toru nie było nawet waty czy bandaża a co dopiero mówić o apteczce "wyposażonej w środki pierwszej pomocy". Nie pozwolono nawet zrobić zdjęć!!! Tor saneczkowy otwarty do końca mimo zdarzenia...
Wyjaśnienia P.Prezesa mnie nie przekonują. Obowiązek trzymania dźwigni hamulcowej to jedno a zerwanie się linki holowniczej to drugie. A to drugie wystąpić nie może. Skoro zaś linka się urwała to była po prostu nadwyrężona /naderwana/. Analogicznie urywają się linki na wyciągach orczykowych- zwijanych. Najlogiczniej jest wymieniać bez czekania aż się urwie. Wypadało by założyć/ ustalić jakiś resurs i się go trzymać. Co zaś się tyczy okresowych przeglądów to oczywiście w momencie oględzin urządzenie jest OK natomiast że się zepsuje np. na drugi dzień to już z inna sprawa. A maluchowi pozostanie uraz do saneczek.......
Dodaj komentarz