Mordercy z czasów Franciszka Józefa (1)21 lutego 1869 roku zmarła żona Jana Borcza, bogatego młynarza z Jasienicy. 36-letni wdowiec niespełna dwa tygodnie później, 6 marca, zaręczył się z pewną siedemnastolatką. Niedługo potem się pobrali, a pośpiech we wsi tłumaczono tym, że nowi teściowie Borcza, nauczyciel Jan Kaleta i jego żona Julia, czyhali na majątek zięcia. 11 sierpnia 1869 roku Jan Borcz zmarł, a rok później Jan i Julia Kaletowie stanęli przed sądem oskarżeni o otrucie jasienickiego młynarza. Na rozprawie przesłuchano 30 świadków, odczytano zeznania kolejnych 56. "Wielką ciekawość wzbudziło wysłuchanie Anny Cholewy, 15letniej dziewczyny, która pewnego dnia, gdy Borcz chorował, jakąś żółtą masę, którą czuć było siarką, w moździerzu tłókła. Już myślano, że to aresznik, lecz, gdy po długiem milczeniu wyznała, że taką masę kilka razy u żyda Neumana w sklepie i w niektórych chałupach widziała, nastąpiło rozczarowanie nie do opisania, osobliwie, gdy się dalej wyjaśniło, iż tą żółtawą masą był cukier lodowaty (kandyz cukier)" - relacjonowała "Gwiazdka Cieszyńska". Inne zeznania stawiały Kaletów w gorszym świetle. "Świadek Jerzy Borcz, starszy syn otrutego Borcza, 10 letni chłopiec oświadczył, iż Julja Kaleta białe pigułki do wina dawała, lecz czem były te pigułki, nie wyjaśniono". Prokurator żądał 18 lat ciężkiego więzienia dla obojga małżonków, obrońca uniewinnienia. Ostatecznie Jan Kaleta został uniewinniony, a jego żonę uznano winną i skazano na 15 lat ciężkiego więzienia, "zaostrzonego odosobnionem zamknięciem od 1. do 11.sierpnia każdego roku". Co jakiś czas przed cieszyńskim sądem stawały dzieciobójczynie. W 1875 roku na 5 lat ciężkiego więzienia skazano 18-letnią Czeszkę, Marię Hlucby z Weiperadorfu (dzisiejsze Výprachtice), która w czasie noclegu w gospodzie w Gumnach udusiła swoje dziecko. Taki sam wyrok dostała w 1878 roku dzieciobójczyni Maria Łapczyk z Jabłonkowa ("Nowy Czas" pisze, że pochodziła "z Łonkowa", ale pewnie była to pomyłka dziennikarza). Orzekano także kary śmierci. W 1878 roku Adam Nieślanik, rolnik z Jaworzynki, "za zbrodnie skrytobójstwa i podpalenie skazany" został na karę śmierci przez powieszenie. W 1881 roku podobny wyrok usłyszał Jan Stryja z Bystrzycy, który zakłuł kosą sąsiada. W sobotę 29 października 1881 roku o godzinie 9 rano we Frysztacie do mieszkania braci Adolfa i Markusa Goldmannów przyszedł listonosz. Zastał tam makabryczny widok. Na podłodze leżeli właściciele. "Obaj mieli czaszki rozbite siekierą, która krwią zbroczona stała w kącie. Odzież ich była cała w krwi zmoczona. Sprzęty w izbie były poprzewracane" - donosił "Nowy Czas". Osiemnastoletni Adolf Goldmann jeszcze żył, ale lekarze nie zdołali go uratować. Zmarł o godzinie 11. Ustalono jednak personalia zabójcy. Był to Adolf Wierba, syn bogatego rolnika z Marklowic. Miał 19 lat i już jeden wyrok skazujący za sobą (za kradzież). Po całodniowych i całonocnych poszukiwaniach w niedzielę rano udało się złapać Wierbę na dworcu w Cieszynie, skąd chciał wyjechać na Węgry. Próbował uciec, ale gdy żandarm Niedoba "zagroził mu, że będzie strzelać, dał się ująć, a stawiony przed sędzią, przyznał się zupełnie do zbrodni". Wierba był to, jak pisał "Nowy Czas", "19-letni młodzieniec, na którego twarzy przebijała się lekkomyślność i złe wychowanie". W grudniu 1881 roku jako małoletni został skazany na 20 lat więzienia.
|
reklama
|
Dodaj komentarz