Zuzanna i Jan Raszka z Wisły opowiedzieli o obróbce wełnyW Wiśle zorganizowano specjalne spotkanie, podczas którego twórcy zaprezentowali dawną obróbkę wełny, a uczestnicy mogli spróbować swoich sił podczas jej czichrania. fot. AK Muzeum nie musi kojarzyć się z nudą i wielkimi gablotami. W Wiśle zorganizowano specjalne spotkanie, podczas którego twórcy zaprezentowali dawną obróbkę wełny, a uczestnicy mogli spróbować swoich sił podczas jej czichrania. Dawniej zapotrzebowanie ludzi na wyroby materialne, zaspakajane były twórczością domową, rzemieślniczą. Wiele rzeczy wytwarzano na własne potrzeby, przy użyciu własnych narzędzi i własnego warsztatu. Wicie nici z owczej wełny wymagało wielkiej cierpliwości. Przędzenie odbywało się za pomocą przęślicy i wrzeciona. Dopiero na przełomie XVIII i XIX w. pojawił się kołowrotek. Czichranie, krymplowanie, nawijanie na motowidło i ściąganie z falfki, to czynności, które w starciu z nasilającą się produkcją przemysłową i postępem, zatracają się, powoli zanikają. Są jednak osoby, które przypominają młodym, jak wyglądała praca na kołowrotku, co można zrobić z owczej wełny dawnymi technikami, przy pomocy starych narzędzi. Zuzanna i Jan Raszka to fachowcy w tej dziedzinie. Od najmłodszych lat trudnią się tym kunsztem i nigdy nie pomyśleli nawet o tym, by z tego rezygnować. - Gdy zacząłem chodzić do szkoły, to podpatrywałem, jak starka i starzyk wykonywali swoją pracę. Dużo się człowiek wtedy nauczył - mówi Jan Raszka i dodaje, że latem zawsze mają dużo pracy w gospodarstwie, ale zimą siadają i zajmują się wełną. - Jak już mamy gotowe nici, robimy z nich skarpety, nawłoki do góralskiego stroju, które owija się koło nogi na kopyco i wiąże się, żeby kierpce nie pospadały. Można wełnę farbować i zrobić m.in. czerwone kućki do stroju. Maszyny, na których pracują, są już zabytkami. Nie kupimy takich w sklepach. - Stare narzędzia jeszcze jako tako odnawiamy. Jak nas zabraknie, a przyjdą młodzi, to nie wiem, co z tym zrobią - mówi twórca. - Pragnę wnuczkę nauczyć tego, co robię, jak dorośnie. Mam nadzieję, że się uda, choć z młodymi jest pewien kłopot. Najpierw jest telewizor, komputer, sport. To wymaga uwagi, cierpliwości, której teraz młodzieży brakuje - przyznaje mistrzyni kołowrotka. - Trochę się nitka urwie, to już młody niecierpliwy i ucieka - dodaje z uśmiechem twórczyni. Hodują swoje owce i pamiętają czasy, gdy takich jak oni, było wielu. - W Wiśle i Ustroniu było dużo owiec. Po wojnie wszystko upadało. W Wiśle kiedyś było 12 sałaszy, 8 większych i 4 mniejsze. W dużym często nawet do 800 owiec. W mniejszym od 100 do 150. Trzeba było tym wszystkim się zająć. Owce musiały być czyste, wypasane. Proszę sobie wyobrazić dojenie 800 owiec, trzy razy dziennie - śmieje się rzemieślnik. - Komu by się teraz chciało - stwierdza. - Trzeba przyznać, że powoli to wszystko zanika. Dlatego póki jeszcze chodzimy po tej ziemi, pokazujemy innym, żeby w jakiś sposób podtrzymać dawne tradycje - przyznaje pani Zuzanna. Uczestnicy spotkania czichrali wełnę, która następnie była krymplowana przez Jana Raszkę. Mistrzyni kołowrotka przędła wełnę, a także opowiadała do czego służy motowidło, i jak zrobić kopyca. Na co dzień związani są z Muzeum w Wiśle, swoje wyroby robią na zamówienie, często wystawiają je podczas jarmarków rzemieślniczych w Wiśle. Jak mówią o sobie z uśmiechem: - Jesteśmy amatorami, którzy od kilkudziesięciu lat tworzą. Spotkanie odbyło się w ramach projektu "Nawijaj", realizowanego przez nieformalną grupę "Muza" działającą przy Muzeum Beskidzkim im. Andrzeja Podżorskiego w Wiśle. Projekt będzie realizowany od maja do września i ma na celu popularyzację najpiękniejszych wartości góralskiej kultury. Formą przekazu wartości ojcowskiego domu będzie przekaz tych wartości poprzez żywy kontakt odbiorcy z "czasem przeszłym", który potrafi przybliżyć już nieliczna garstka rdzennych górali.
|
reklama
|
A to już unikaty a szkoda że nas pochłania cywilizacja.
Dodaj komentarz