, czwartek 28 marca 2024
Co tydzień po naszymu: Ło łorlapie żyńczycy i krzyżu cz. I
F.J.Dral, współpracownik portalu gazetacodzienna.pl, prowadzi kącik gwarowy "Co tydziyń po naszymu". fot: ARC



Dodaj do Facebook

Co tydzień po naszymu: Ło łorlapie żyńczycy i krzyżu cz. I

F.J.Dral
„Moja ty słodko cieszyńska mowo
być zawsze do prawjynio gotowo
a jak cie żodyn uż nie bydzie rozumioł
to jyny wiater bydzie po naszymu szumioł”
Jedyn z naszych stałych czytelników posłoł nóm taki swoji piekne łorlapowe opowiadani pt: ”Ło łorlapie żyńczycy i krzyżu". Je łóno jednakowóż taki dłógi, że muszymy go podzielić na poły. Tyn tydzień bydzie pjyrszo połówka a za tydzień drugo.

Andrzej Strokosz - ”Ło łorlapie żyńczycy i krzyżu"

W tym roku w czasie kanikuły pojechali my z mojóm babóm na Spisz. Jeżdżymy tam radzi. Kiedysi my tu byli społym z dzieckami skoro każdy rok. Na miejscu dycki odżyjóm wspóminki na nasz piyrszy pobyt w Czyrwónym Klasztorze, kiedy nasze pociechy łod radości, że sóm na kempingu kónsek łod szumióncego Dunajca, ni móhły usnyć i do drugi rano przikłodały do łognia drzewo, aż żech na kóniec wólki – nie wólki musioł wylyźć z namiota, do kierego hned wleciało ze dwiesta kumorów i zrobić z gizdami porzóndek. Przi każdym naszym dalszym pobycie na Spiszu łodkryjymy cosik nowego. W tym roku to była gorolsko koliba w Niedzicy, kónsek łod granicznego przechodu na Słowacje w Łysej nad Dunajcym. Moja baba, kiero musiała isto mieć miyndzy przodkami jakigosi bacze albo łowczarka, już z kilometra zaniuchała żyńczyce i bundz i tónym nie znoszóncym sprzeciwu zakómyndyrowała, że tu bedymy stoć.

Chocioż na polu było kole trziceci stopni, w kolibie tloł fajer, w miedziannym kotle sie warził syr, wyżyj, pod samóm strzechom wyndziły sie łoszczypki a za drzewiannym przepiyrzynim z łokiynkym stoł juhas w brucliku (jak to w tym hycu móg wydzierżeć?) i łobsłógowoł klijyntów. Moja baba skoczyła ku łokiynku z wyrazym heroinisty na głodzie na widok działki. A jo raczyj uciyk z tego siwiónkowego smrodu, kiery mi nie robił moc dobrze na żołóndek. Na polu pofukowoł wiaterek, pod kopcym, na kierym stoła koliba, rozcióngoł sie parking, łoświetlany przez skośne prómiynie słóńca a na horyzóncie sie piyntrziła strómo sciana niedzicki zapory. Z rozgłośnika, przibitego nad dwiyrzami koliby, rozlygała sie podhalańsko gwara, kiero brzmi tak, jakby naszymu gorolowi z Mostów koło Jabłonkowa gdosi wybił dwa przedni zymby.

A potym popłynyła muzyka. Nieprzód żech zaregistrowoł, że to je walczyk. A potym do moji czepanie przeniknyły aji słowa. „Na fojtowej roli studziyneczka stoji...”. To było cosi takigo, jakoby sie horyzónt z zaporóm zaczył trzónść, falować a potym się rozsunył jak kurtyna, za kieróm je inszo rzeczywistość, downo już zapómniano, schowano pod grubym nanosym nieskorszych przeżyć. Za tóm kurtynóm kroczała moja ciotka ze stodoły do chlywa, z łociypkóm siana w dzichcie na plecach, i śpiywała: „Na fojtowej roli studziyneczka stoji...”. Ciotka, kiero patrziła miyndzy nejważniejszych ludzi z mojigo dzieciństwa, dycki śpiywowała przi gospodarski robocie. „Co bych się jo boła albo sie wstydziła, kiejbych jo za tobóm do wody skoczyła...”. Dlo moji ciotki to była czysto tełoryja. Nigdy nie spotkała kogosi, za kierym by była gotowo skoczyć do wody. Ni miała swojich dziecek i całóm swojóm nie spełniónom miłość przeloła na nas. Wszymnył żech sie, że horyzónt nie przestowo falować. Cdn.

Tóż mjyjcie się wszedcy dobrze i do prziszłego tydnia.Piszcie co jyno się Wóm spómni ale po naszymu.

F.J. Dral czyta opowiadanie Władysława Wrana "O technice", z książki "Prawdziwe starzikowe opowiadania"

Komentarze: (20)    Zobacz opinię czytelników (0)    Dodaj opinie
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy pozostawionych przez internautów. Komentarz dodany przez zarejestrowanego użytkownika pojawi się na stronie natychmiast po dodaniu. Anonimowy komentarz zostanie opublikowany z opóźnieniem, po jego akceptacji przez redakcję. Komentarze niezgodne z regulaminem będą usuwane.

Płachta w kieleckiem
Wereta we Lwowie
http://pol.proz.com/kudoz/Polish/folklore/841941-szmata_do_noszenia_sian...

Cieszynioku, dziyka. Podle Samuela Bogumiła Lindego - 1814 - "WOROWATKA - gruba worowa deka. gunia... "czyli po naszymu powierdziane "miechowina". Ale naszo dzichta tez była uszyto z miechowiny.

Dzichta po polsku to jest: WOROWATKA tak mówiła na coś co przipominało mi dzichte moja babcia ,która mieszkała pod Rzeszowem.I to może być wyjaśnienie

Andrzej, kóntrolor żech nima, ale dzichta to je tak praktycko rzecz, aż mi nieidzie do głowy, żeby jóm w Polsce nieznali. Na przeca w czymsikej muszóm gorole to siano smykać do stodoły, traktór wszyndzi niedojedzie.

Walter, tyś je isto w robocie kóntrolor. Joch se myśloł, że sie tej dzichty żodyn nie wszymnie a tu mosz babo placek. Tóż na co żech prziszeł: defakto na nic. Pón Dral w kónciku gwarowym dnia 11.6.2011 pisze, że „dzichta to duża chusta do noszenia siana i drewna”. Joch chcioł cosi bardzij zwiynzłego, tóż żech sie grzeboł w słowniczku, dołónczónym do „ Śląskich opowieści ludowych” Jozefa Ondrusza (Ostrawa 1963), kaj piszóm: „dzichta - zapaska na trawę”. Ale moja radość trwała krótko, bo oto w Kómputerowym słowniku jynzyka polskigo – PWN 1998 piszóm: „Zapaska - wiejski samodziałowy fartuch z wełny, marszczony, noszony z przodu na spódnicy...” Tóż jak tu nosić dzichte na plecach z przodu na spódnicy. Do tego by było trzeba współpracy aspóń dwóch ludzi. Chyba nejlepsze tłumaczyni by była jadnak ta „chusta”, jak chce pón Dral. A może by sie tak łodezwoł Stelok, w kierym przeczuwóm przi nejmiynszym jynzykoznawce-amatora, jesi ni zawodowca.

... ani zech se nie wszymla ze moj "tekst" moze byc dlo kogosik za "inteligentny"...

co wiedział i skończył.

przynajmniej temat łyknęli bo jakoś nudnawo w tym "Kąciku Gwarowym", po przeczytaniu wpisów stwierdzam, że Cieszyniaków o "nadgościnność" i otwartość do innych, posądzić nie można. A szkoda.

Chwała Bogu, sóm my miyndzy swojimi. A już żech sie zlynknył, kaj ci nasi - jakby ich tu nazwać - nieprzociele iniekolegowie sie potracili.

ale Ty inteligenty tekst napisałaś(eś), tyle mądrych rzeczy naraz, że teraz długo Twój umysł bydzie musioł wypoczywać.

ze takie drobne wskazanie narobi tyle buntu w tych zocnych Cieszyniokach.

ja nie potrzebowałem tłumaczenia. Źle mnie zrozumiałeś czy też może po prostu tak chciałeś, bo Cie uraziło moje spostrzeżenie? A kolegą Twoim nie jestem, ja mam zwyczaj sam sobie kolegów dobierać:-) pozdrawiam

Jak sam tytul wskazuje, kacik gwarowy jest dla tych ktorzy gware znaja ( i sie jej nie wstydza), a nie podrecznikiem do jej nauki. Nie ma to wiec nic wspolnego z brakiem szcunku do osob nie znajacych gwary. Gwary, ktorej trzeba tak samo sie uczyc jak innych jezykow, jezeli nie wynioslo sie jej znajomosci z domu.
Poza tym sa slowniki gwary cieszynskiej, jezeli ktos jest naprawde zainteresowany.

Walter, zbuju bezkómpromisowy, tuś mie naczapoł na gruszkach. "Nůše" to isto nie bedzie po polsku, co? Sprugujym z tym cosi zrobić wieczór, jesi mie gdosi do wtedy nie przedbiegnie.

Andrzej, jeszcześ zapómnioł na dzichte, w kierej ta twoja ciotka niósła tóm wiązkę siana.

Przebocz, Kolego, jesi ta polszczyzna nie tako, jak trzeba (siedzym w robocie i ni móm ani słownika). Ale u nas sie prawi, że gdo hónym dowo, dwa razy dowo.

W tym roku w czasie kanikuły pojechaliśmy z żoną na Spisz. Lubimy tam jeździć. Kiedyś razem z dziećmi wyjeżdżaliśmy tam prawie corocznie. Na miejscu zawsze odżywają wspomniena naszego pierwszego pobytu w Czerwonym Klasztorze, kiedy nasze pociechy z wrażenia, że są na kempingu tuż nad szumiącym Dunajcem, nie mogły zasnąć i do drugiej nad ranem dorzucały drewna do ogniska tak, że w końcu chcąc nie chcąc musiałem wyjść z namiotu, do którego od razu wleciało ze dwieście komarów, i przywołać łebków do porządku. Podczas każdego następnego pobytu na Spiszu odkrywamy coś nowego. W tym roku to była koliba góralska w Niedzicy, niedaleko przejścia granicznego na Słowację w Łysej nad Dunajcem. Żona, która wśród swoich przodków na pewno musiała mieć jakiegoś bacę albo owczarka, już z odległości kilometra zawietrzyła żętycę i bundz i tonem nie znoszącym sprzeciwu wydała polecenie, że tu się trzeba zatrzymać.
Chociaż na dworze było około trzydziestu stopni, w kolibie tliło się ognisko, w miedziannym kotle gotował się bundz, wyżej, pod samą strzechą wędziły się oscypki a za drewiannym przepierzeniem z okienkiem stał juhas w brucliku (jak w tym upale mógł wogóle wytrzymać ?) i obsługiwał klientów. Żona skoczyła w kierunku okienka z wyrazem heroinisty na głodzie na widok działki. A ja raczej uciekłem z tego serwatkowego odoru, który przyprawiał mnie o mdłości. Na zewnątrz podmuchiwał wietrzyk, pod wzgórzem, na którym stała koliba, rozciągał się parking, oświetlany przez skośne promienie słońca a na horyzoncie piętrzyła sie stroma sciana tamy niedzickiej. Z głośnika przymocowanego nad drzwiami koliby rozlegała się gwara podhalańska, która brzmi mniej więcej tak, jakby nasz góral z Mostów koło Jabłonkowa stracił dwa przednie zęby.
A wtedy popłynęła muzyka. Najpierw uświadomiłem sobie, że to walczyk. A potem do mojej świadomości zaczęły przenikać słowa. „Na fojtowej roli studzieneczka stoji...” To było coś takiego, jakby horyzont z tamą zaczął drgać, falować a potem rozsunął się jak kurtyna, za którą odgrywa się inna rzeczywistość, dawno już zapomniana, ukryta pod grubym nanosem późniejszych przeżyć. Za tą kurtyną kroczyła moja ciotka ze stodoły do obory, z wiązką siana na grzbiecie i śpiewała: „Na fojtowej roli studzieneczka stoji...” Ciotka, która dla mnie nalażała do osób najważniejszych, zawsze śpiewała przy gospodarskich pracach. „Cżemuż bym się bała albom się wstydziła, wszak bym ja za tobą do wody skoczyła...” Dla mojej ciotki to była czysta teoria. Nie spotkała takiego, dla którego gotowa byłaby skoczyć do wody. Nie miała własnych dzieci i całą swoją nie spełnioną miłość przelała na nas. Zauważyłem, że horyzont nie przestaje falować.

Pan Dral pisze poprawnie w gwarze cieszyński. To , że kajsikej w katowicach czy u Opola godajóm inaczy, u nas sie mówi tak, lingwinsto, co sie ani podpisać nie wiysz...

O podjęcie konkretnych kroków, które ustrzegą Polskę i Europę przed antychrześcijańskimi i chuligańskimi wybrykami zaapelował do szefa Parlamentu Europejskiego Jerzego Buzka i premiera Donalda Tuska luterański pastor ze Szczyrku w Beskidach Jan Byrt.

bo on wcale nie pisze poprwnie po slasku bo wdoma inaczej godają

czy można by zastosować tłumaczenia tekstów albo przynajmniej niektórych słów? Piszemy gwarą, co jest słuszne i prawidłowe ale jest u nas wielu, którzy mogą nie rozumieć naszej gwary, może chcą się nawet nauczyć, a my im tego w żadnym wypadku nie ułatwiamy. Dla niektórych to może być tak, jakby się tu pisało w innym języku. Powiem tak: szanujmy innych, a będą nas też szanować.

Dodaj komentarz

Zawartość pola nie będzie udostępniana publicznie.
  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <em> <strong> <cite> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.

Więcej informacji na temat formatowania

Image CAPTCHA
Wpisz znaki widoczne na obrazku.
reklama
reklama