43 tysiące kilometrów zachwytu!Pół roku temu postanowił wyruszyć na wyprawę do Ameryki Południowej, bo tam jeszcze nie był. Podróż trwała 5 miesięcy. Przebył 43 tysiące kilometrów! Wrócił kilka tygodni temu, ale - jak sam mówi - nowa podróż rozpoczyna się dopiero tu, na miejscu, które po półrocznej nieobecności nie jest już tym samym miejscem, z którego wyjechał i też trzeba je na nowo ogarnąć. - Człowiek nieustannie się zmienia pod wpływem czasu i przestrzeni. Miejsca odwiedzane są nowe i miejsca opuszczane też stają się nowe, inne. Podróż ma wiele wymiarów i nie jest samą drogą. Każdy dzień przynosi coś nowego. Zmieniają się szosy, miejsca, ludzie. Cały czas coś się dzieje. Obrazy przed oczami przewijają się jak w filmie. Zjeżdżam z głównej drogi do małego miasteczka, a tam fiesta na rynku, targ, wypadek, wybory. To się wydarza w czasie podróży, dlatego nie ma dwóch takich samych wypraw. Nie da się każdego zdarzenia zaplanować, przewidzieć i to jest ciekawe, nieznane, nieprzewidywalne i najcenniejsze w całej wyprawie. Maciek przyznaje, że oczywiście można mieć plan podróży, a nawet trzeba. Bez tego ani rusz. - Chcesz jechać na inny kontynent samochodem - musisz znaleźć port morski, z którego go odbierzesz, żeby jechać dalej. Każdy szczegół trzeba zaplanować krok po kroku. Jechałem z Montevideo na Ziemię Ognistą, potem dalej w górę mapy na północ Ameryki Południowej. Musiałem pamiętać, że tam jest pora deszczowa, więc im wyżej, tym drogi będą mniej przejezdne, zalane, nie będzie ich w ogóle, albo okażą się rzeką żeglowną. Mimo, że wiedziałem o tym wszystkim, to i tak wielu rzeczy nie byłem w stanie przewidzieć. Dopiero na miejscu musiałem to wziąć na klatę. Ale liczy się sposób...Wszystko zależy po co jedziemy, czym jedziemy i jak jedziemy. Ludzie dzisiaj podróżują do najdalszych i najbardziej niebezpiecznych zakątków świata i nikogo to nie dziwi. - Świat jest generalnie otwarty. Można kupić bilet dosłownie wszędzie, ale co potem? Słyszałem różne historie od misjonarzy. O tym jak jednych napadają, innych okradają, zabijają, a innym się udaje. I na to nie ma reguły. Każdego może spotkać coś innego. Nie można podróży mierzyć jedną miarą i stosować schematu. Nie ma jednego klucza - mówi. Dlatego ważne jest, żeby wiedzieć, po co jedziemy i jak chcemy podróżować. - Czekały na mnie niebezpieczne tereny. W Kolumbii zastałem zamknięte drogi, zasieki, posterunki, wojsko, sprawdzanie dokumentów. Mężczyźni chodzili z długą bronią. W większości sklepów ubrania wojskowe, gaz, broń, kominiarki. Człowiek czuje się jak na poligonie. W biurze podróży pani zamiast polecać ciekawe miejsca, zaznaczała na mapce, gdzie mam nie iść. Mówiła - kradną, tam napadają. A generalnie to, o której mam samolot powrotny, bo w sumie to wszędzie jest niebezpiecznie i najlepiej siedzieć w hotelu, choć to też nie jest pewne. Starałem się oddzielić psychozę medialną od realiów na miejscu - stwierdza Maciek. Wyprawa w takie miejsca ma dwa oblicza. Z jednej strony piękne wodospady na granicy Brazylii i Argentyny, widoki i niesamowite emocje poznawania wspaniałych miejsc. Z drugiej - gra o przetrwanie i codzienna walka z różnymi przeciwnościami. - Kradzież, napad, rabunek jest tam częścią i sposobem życia. Napadną, zabiorą wszystko, opchną za 10 dolarów i wydadzą na narkotyki. W północnej Brazylii policja nad tym nie panuje, bo skala przestępstw jest nie do ogarnięcia. I to też jest część podróży, którą trzeba zakładać - opowiada Maciek. Przed wyprawą można przewidzieć wiele ewentualnych zdarzeń,, ale okazuje się, że nie wszystko. - Zanim jeszcze wyruszyłem przystosowałem samochód do spania. Załadowałem sprzętem, napojami, jedzeniem, wziąłem trzy namioty i niezbędny ekwipunek . Wiedziałem, że w Urugwaju, w Argentynie można biwakować z namiotem, ale okazało się, że nie wszędzie. Na wschodzie, w Azji śpi się gdzie popadnie, ale w Ameryce Południowej wybierałem wyznaczone miejsca. W Peru campingów jest jak na lekarstwo. Podobnie w Ekwadorze. W Kolumbii nawet strach spać w aucie. Czasami wybierałem hotel, ale wtedy pojawiał się dylemat, co zostawić w aucie, co zabrać, bo albo okradną samochód, albo mnie z tym, co zabrałem - wspomina. Plan A, B i koniecznie CZasada wariantów zastępczych to podstawa. Maciek mówi, że trzeba mięć trzy, nie jeden. - Łamie się kluczyk. Trzeba mieć drugi, a nawet trzeci. Co z tego, że mam świetny samochód, opony, wyposażenie, jak nie mam kluczyka by wóz odpalić. Na wszystko trzeba mieć plan B i plan C. Dwie opony zapasowe, trzy kuchenki. Trzeba potrajać system zastępczy. Wtedy człowiek spada na cztery łapy. Oczywiście wszędzie są sklepy, ale nie o to chodzi, żeby jechać od hipermarketu do hipermarketu. Mnie to nie kręci. To konformizm i gdyby działać według tych kategorii, to można by w ogóle nie wyjeżdżać. To nie jest mój sposób podróżowania - przekonuje Maciek. Planowanie przed podróżą to nie tylko zasada, ale również styl podróżowania. Wyprawa jest dla Maćka zadaniem i sprawdzianem. Praktyka szybko weryfikuje założenia. - Już na samym początku, w trzecią noc rozcięli mi namiot, wpuścili jakiś gaz na lepsze spanie i ukradli całą gotówkę. Dokumenty i karty kredytowe na szczęście zostawili. Od tego czasu byłem bardziej czujny, co nie znaczy, że reszta podróży przebiegała idealnie. Spotkałem na szczęście byłego marynarza polskiego pochodzenia, który jako kontroler biletów w autobusach poznał świat kieszonkowców. Wytłumaczył mi jak nosić plecak, jak się zachowywać, na co zwracać uwagę. Jak rozmawiamy w barze z kimś, kto ma z klapki, to nie musimy się obawiać - nie okradnie nas. Jak ma dobrze zawiązane buty, to gorzej - jest przygotowany, żeby uciekać. To są detale, ale lepiej o nich wiedzieć. Przybysz z Polski na ziemi ognistejMaciek często zjeżdżał z głównej drogi do małych wiosek, żeby obserwować codzienne życie tamtejszych mieszkańców. Różnie się to kończyło. - W jednej mnie opluto i przepędzono. Nie chciałem czegoś kupić - kończyło się na tupaniu nogą, żebym sobie już poszedł. Bardzo trudno było też robić zdjęcia. Nie chcą, nie życzą sobie. Większość mieszkańców była przyjaźnie nastawiona. Ale zdarzały się reakcje nerwowe - wspomina. Jednym z ważniejszych wydarzeń podczas podróży po Ameryce Południowej była dla Maćka wizyta w wiosce Canoe w Ekwadorze i spotkanie z ośmioletnią Daną. Kiedy wjechał swoim kolorowym samochodem do wioski Dana jako pierwsza zaczęła zaglądać do schowków. Zadawała mnóstwo pytań. - Najciekawsze, że wcześniej prawie nie mówiła i była bardzo zamknięta. Kolorowy samochód i dziwny przybysz zrobił na niej takie wrażenie, że zaczęła mówić jak najęta. Od tamtej pory zupełnie się zmieniła - opowiada Maciek. Maciek zaczął swoją przygodę z Ameryką Południową od zwiedzania Urugwaju, potem Argentyny, Buenos Aires, Ziemi Ognistej. Potem przejechał przez Półwysep Valdes i Cieśninę Magellana do najniżej położonego miasta na południu kontynentu Ushuaia, żeby w końcu dotrzeć na Cape Horn. Stąd też tytuł wyprawy: Horn 2013 - Terra Incognita. - Dla mnie faktycznie to była ziemia nieznana. Brakowało mi tego kontynentu do całej układanki. Przekonałem się, że tam jest inna melodia niż w poprzednio odwiedzanych krajach. Wschód ma swoją nutę, a Ameryka Południowa ma swoją. Polubiłem tę naturalną oryginalność: Indianie w tradycyjnych strojach, niczym nie skażona egzotyka, kraje kolorowe, gdzie cywilizacja jest, ale nie dominuje. W całym tym bogactwie, inności i zagrożeniach Maciek zwrócił uwagę na jeszcze jeden symbol, który bardzo często napawał go nadzieją i optymizmem. Mianowicie w wielu miejscach można było spotkać pomniki, figury, posągi i obrazy przedstawiające Jana Pawła II. Wśród mieszkańców Ameryki Południowej pamięć o polskim papieżu jest wciąż żywa. - Czułem, że w tym odległym świecie jest też coś z mojego świata. Widziałem, że dla wielu mieszkańców osoba Jana Pawła II ciągle jest ważnym symbolem.
|
reklama
|
Gratulacje - niezła jazda...:)
Dodaj komentarz