, poniedziałek 6 maja 2024
43 tysiące kilometrów zachwytu!
Maciej Kalarus ze Skoczowa był już w 120 krajach! Po świecie jeździ od 25 lat.  fot: ARC Macieja Kalarusa



Dodaj do Facebook

43 tysiące kilometrów zachwytu!

EDYTA MOLĘDA
43 tysiące kilometrów zachwytu!


43 tysiące kilometrów zachwytu!


43 tysiące kilometrów zachwytu!


43 tysiące kilometrów zachwytu!


43 tysiące kilometrów zachwytu!

Maciej Kalarus ze Skoczowa był już w 120 krajach! Po świecie jeździ od 25 lat. Każda z jego wypraw jest inna. Wszystkie łączy jedna filozofia podróżowania, poznawania czasu, przestrzeni i ludzi. Jest nią przekonanie, że świat, który sobie wyobrażamy, który poznajemy z książek, telewizji, czy kina jest trochę inny, niż ten, który zastajemy na miejscu. Żeby się o tym przekonać, nie wystarczy siedzieć w domu. Trzeba się ruszyć i nie ważne, czy będziemy mieli do pokonania dziesięć kilometrów, tysiąc, czy kilkadziesiąt tysięcy. Chodzi o to, że "inny ląd", inna kultura, sposób bycia, myślenia czeka tuż za rogiem, w sąsiedniej gminie, mieście czy kraju. Maciek Kalarus zaczynał podróżowanie właśnie od najbliższego otoczenia. Poznał najpierw kraj, później Europę, a teraz jeździ coraz dalej, żeby konfrontować wyobrażenie z realiami życia w odległych krajach.

Pół roku temu postanowił wyruszyć na wyprawę do Ameryki Południowej, bo tam jeszcze nie był. Podróż trwała 5 miesięcy. Przebył 43 tysiące kilometrów! Wrócił kilka tygodni temu, ale - jak sam mówi - nowa podróż rozpoczyna się dopiero tu, na miejscu, które po półrocznej nieobecności nie jest już tym samym miejscem, z którego wyjechał i też trzeba je na nowo ogarnąć. - Człowiek nieustannie się zmienia pod wpływem czasu i przestrzeni. Miejsca odwiedzane są nowe i miejsca opuszczane też stają się nowe, inne. Podróż ma wiele wymiarów i nie jest samą drogą. Każdy dzień przynosi coś nowego. Zmieniają się szosy, miejsca, ludzie. Cały czas coś się dzieje. Obrazy przed oczami przewijają się jak w filmie. Zjeżdżam z głównej drogi do małego miasteczka, a tam fiesta na rynku, targ, wypadek, wybory. To się wydarza w czasie podróży, dlatego nie ma dwóch takich samych wypraw. Nie da się każdego zdarzenia zaplanować, przewidzieć i to jest ciekawe, nieznane, nieprzewidywalne i najcenniejsze w całej wyprawie.

Maciek przyznaje, że oczywiście można mieć plan podróży, a nawet trzeba. Bez tego ani rusz. - Chcesz jechać na inny kontynent samochodem - musisz znaleźć port morski, z którego go odbierzesz, żeby jechać dalej. Każdy szczegół trzeba zaplanować krok po kroku. Jechałem z Montevideo na Ziemię Ognistą, potem dalej w górę mapy na północ Ameryki Południowej. Musiałem pamiętać, że tam jest pora deszczowa, więc im wyżej, tym drogi będą mniej przejezdne, zalane, nie będzie ich w ogóle, albo okażą się rzeką żeglowną. Mimo, że wiedziałem o tym wszystkim, to i tak wielu rzeczy nie byłem w stanie przewidzieć. Dopiero na miejscu musiałem to wziąć na klatę.

Ale liczy się sposób...

Wszystko zależy po co jedziemy, czym jedziemy i jak jedziemy. Ludzie dzisiaj podróżują do najdalszych i najbardziej niebezpiecznych zakątków świata i nikogo to nie dziwi. - Świat jest generalnie otwarty. Można kupić bilet dosłownie wszędzie, ale co potem? Słyszałem różne historie od misjonarzy. O tym jak jednych napadają, innych okradają, zabijają, a innym się udaje. I na to nie ma reguły. Każdego może spotkać coś innego. Nie można podróży mierzyć jedną miarą i stosować schematu. Nie ma jednego klucza - mówi.

Dlatego ważne jest, żeby wiedzieć, po co jedziemy i jak chcemy podróżować. - Czekały na mnie niebezpieczne tereny. W Kolumbii zastałem zamknięte drogi, zasieki, posterunki, wojsko, sprawdzanie dokumentów. Mężczyźni chodzili z długą bronią. W większości sklepów ubrania wojskowe, gaz, broń, kominiarki. Człowiek czuje się jak na poligonie. W biurze podróży pani zamiast polecać ciekawe miejsca, zaznaczała na mapce, gdzie mam nie iść. Mówiła - kradną, tam napadają. A generalnie to, o której mam samolot powrotny, bo w sumie to wszędzie jest niebezpiecznie i najlepiej siedzieć w hotelu, choć to też nie jest pewne. Starałem się oddzielić psychozę medialną od realiów na miejscu - stwierdza Maciek.

Wyprawa w takie miejsca ma dwa oblicza. Z jednej strony piękne wodospady na granicy Brazylii i Argentyny, widoki i niesamowite emocje poznawania wspaniałych miejsc. Z drugiej - gra o przetrwanie i codzienna walka z różnymi przeciwnościami. - Kradzież, napad, rabunek jest tam częścią i sposobem życia. Napadną, zabiorą wszystko, opchną za 10 dolarów i wydadzą na narkotyki. W północnej Brazylii policja nad tym nie panuje, bo skala przestępstw jest nie do ogarnięcia. I to też jest część podróży, którą trzeba zakładać - opowiada Maciek.

Przed wyprawą można przewidzieć wiele ewentualnych zdarzeń,, ale okazuje się, że nie wszystko. - Zanim jeszcze wyruszyłem przystosowałem samochód do spania. Załadowałem sprzętem, napojami, jedzeniem, wziąłem trzy namioty i niezbędny ekwipunek . Wiedziałem, że w Urugwaju, w Argentynie można biwakować z namiotem, ale okazało się, że nie wszędzie. Na wschodzie, w Azji śpi się gdzie popadnie, ale w Ameryce Południowej wybierałem wyznaczone miejsca. W Peru campingów jest jak na lekarstwo. Podobnie w Ekwadorze. W Kolumbii nawet strach spać w aucie. Czasami wybierałem hotel, ale wtedy pojawiał się dylemat, co zostawić w aucie, co zabrać, bo albo okradną samochód, albo mnie z tym, co zabrałem - wspomina.

Plan A, B i koniecznie C

Zasada wariantów zastępczych to podstawa. Maciek mówi, że trzeba mięć trzy, nie jeden. - Łamie się kluczyk. Trzeba mieć drugi, a nawet trzeci. Co z tego, że mam świetny samochód, opony, wyposażenie, jak nie mam kluczyka by wóz odpalić. Na wszystko trzeba mieć plan B i plan C. Dwie opony zapasowe, trzy kuchenki. Trzeba potrajać system zastępczy. Wtedy człowiek spada na cztery łapy. Oczywiście wszędzie są sklepy, ale nie o to chodzi, żeby jechać od hipermarketu do hipermarketu. Mnie to nie kręci. To konformizm i gdyby działać według tych kategorii, to można by w ogóle nie wyjeżdżać. To nie jest mój sposób podróżowania - przekonuje Maciek.

Planowanie przed podróżą to nie tylko zasada, ale również styl podróżowania. Wyprawa jest dla Maćka zadaniem i sprawdzianem. Praktyka szybko weryfikuje założenia. - Już na samym początku, w trzecią noc rozcięli mi namiot, wpuścili jakiś gaz na lepsze spanie i ukradli całą gotówkę. Dokumenty i karty kredytowe na szczęście zostawili. Od tego czasu byłem bardziej czujny, co nie znaczy, że reszta podróży przebiegała idealnie. Spotkałem na szczęście byłego marynarza polskiego pochodzenia, który jako kontroler biletów w autobusach poznał świat kieszonkowców. Wytłumaczył mi jak nosić plecak, jak się zachowywać, na co zwracać uwagę. Jak rozmawiamy w barze z kimś, kto ma z klapki, to nie musimy się obawiać - nie okradnie nas. Jak ma dobrze zawiązane buty, to gorzej - jest przygotowany, żeby uciekać. To są detale, ale lepiej o nich wiedzieć.

Przybysz z Polski na ziemi ognistej

Maciek często zjeżdżał z głównej drogi do małych wiosek, żeby obserwować codzienne życie tamtejszych mieszkańców. Różnie się to kończyło. - W jednej mnie opluto i przepędzono. Nie chciałem czegoś kupić - kończyło się na tupaniu nogą, żebym sobie już poszedł. Bardzo trudno było też robić zdjęcia. Nie chcą, nie życzą sobie. Większość mieszkańców była przyjaźnie nastawiona. Ale zdarzały się reakcje nerwowe - wspomina.

Jednym z ważniejszych wydarzeń podczas podróży po Ameryce Południowej była dla Maćka wizyta w wiosce Canoe w Ekwadorze i spotkanie z ośmioletnią Daną. Kiedy wjechał swoim kolorowym samochodem do wioski Dana jako pierwsza zaczęła zaglądać do schowków. Zadawała mnóstwo pytań. - Najciekawsze, że wcześniej prawie nie mówiła i była bardzo zamknięta. Kolorowy samochód i dziwny przybysz zrobił na niej takie wrażenie, że zaczęła mówić jak najęta. Od tamtej pory zupełnie się zmieniła - opowiada Maciek.

Maciek zaczął swoją przygodę z Ameryką Południową od zwiedzania Urugwaju, potem Argentyny, Buenos Aires, Ziemi Ognistej. Potem przejechał przez Półwysep Valdes i Cieśninę Magellana do najniżej położonego miasta na południu kontynentu Ushuaia, żeby w końcu dotrzeć na Cape Horn. Stąd też tytuł wyprawy: Horn 2013 - Terra Incognita. - Dla mnie faktycznie to była ziemia nieznana. Brakowało mi tego kontynentu do całej układanki. Przekonałem się, że tam jest inna melodia niż w poprzednio odwiedzanych krajach. Wschód ma swoją nutę, a Ameryka Południowa ma swoją. Polubiłem tę naturalną oryginalność: Indianie w tradycyjnych strojach, niczym nie skażona egzotyka, kraje kolorowe, gdzie cywilizacja jest, ale nie dominuje.

W całym tym bogactwie, inności i zagrożeniach Maciek zwrócił uwagę na jeszcze jeden symbol, który bardzo często napawał go nadzieją i optymizmem. Mianowicie w wielu miejscach można było spotkać pomniki, figury, posągi i obrazy przedstawiające Jana Pawła II. Wśród mieszkańców Ameryki Południowej pamięć o polskim papieżu jest wciąż żywa. - Czułem, że w tym odległym świecie jest też coś z mojego świata. Widziałem, że dla wielu mieszkańców osoba Jana Pawła II ciągle jest ważnym symbolem.

Komentarze: (1)    Zobacz opinię czytelników (0)    Dodaj opinie
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy pozostawionych przez internautów. Komentarz dodany przez zarejestrowanego użytkownika pojawi się na stronie natychmiast po dodaniu. Anonimowy komentarz zostanie opublikowany z opóźnieniem, po jego akceptacji przez redakcję. Komentarze niezgodne z regulaminem będą usuwane.

Gratulacje - niezła jazda...:)

Dodaj komentarz

Zawartość pola nie będzie udostępniana publicznie.
  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <em> <strong> <cite> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.

Więcej informacji na temat formatowania

Image CAPTCHA
Wpisz znaki widoczne na obrazku.
reklama
reklama