Skandal. Kandydaci kupowali głosy?Marian Kuś miał być współpracownikiem komunistycznego wywiadu, który infiltrował środowiska kościelne. fot. ARC Jego komitet SOS uzyskał w Czeskim Cieszynie drugi wynik w wyborach, co dla wielu obserwatorów życia politycznego okazało się niewytłumaczalnym zjawiskiem. Rzeczniczka karwińskiej policji, Zlatuše Viačková, potwierdza, że śledczy zajmują się sprawą. "Na podstawie informacji uzyskanych od obywateli miasta, liczby wniosków skierowanych do sądu, medialnych doniesień oraz innych poszlak można przypuszczać, iż partia SOS pro Český Těšín przy pomocy opłacanych aktywistów skupowała głosy pochodzące w większości od niewydolnych społecznie wyborców" - piszą we wspólnym oświadczeniu liderzy ugrupowań Hnutí pro Těšín oraz Strana zelených. Jednym z podmiotów skarżących nieznanego sprawcę jest Urząd Miasta w Czeskim Cieszynie. - Pierwsze sygnały mówiące o nieprawidłowościach dotarły do nas jeszcze przed wyborami. W czasie ich trwania zauważyliśmy, że do niektórych lokali wyborczych zwożeni są ludzie, którzy najwyraźniej jeszcze nigdy nie uczestniczyli w wyborach. W niektórych miejscach rzesze bezdomnych oczekiwały na wypłatę pieniędzy - powiedziała rzeczniczka magistratu, Dorota Havlíková. Uważa ona także, iż duża liczba list wypełniona została tą samą ręką i tym samym piórem. - Pieniądze wypłacane były bezpośrednio z okien samochodów, odnotowaliśmy przypadki dowożenia ludzi taksówkami prosto z restauracji - dodała Havlíková. Jej wersję zdarzeń potwierdza także Petr Chroboczek, dyrektor czeskocieszyńskiej Straży Miejskiej. Pewien mieszkaniec domu azylowego potwierdził w rozmowie z Telewizją Czeską, że zna osoby, które w ten sposób głosowały na SOS. Skusiła ich oferta otrzymania 300 koron za oddanie głosu i kolejnych 200 za pozyskanie wyborcy dla partii. - Proszę mi wyjaśnić, jak można w demokratycznym państwie kupić głos w wyborach - odciął się od jakichkolwiek zarzutów Marian Kuś, który zapowiada pozostanie w opozycji Rady Miasta i patrzenie władzy na ręce. Telewizja Czeska oszacowała, iż proceder mógł kosztować jego około 1,5 mln koron.
|
reklama
|
Co za bełkot , wchodził z delikwentem do kabiny i
patrzył jak skreśla.
nie tylko nas trapią choroby demokracji
przegonić faceta, który jest bez skrupułów a tzw "kariera po trupach" jest jego dewiza życiową...takie przypadki, to sygnał... SOS dla demokracji...
a władza pochodząca z głosów bezdomnych, to już nie demokracja?
Ja bym posprawdzał, co robią nasi politykierzy, aby zdobyć głosy.
są psychicznie odporniejsi niż Polacy ...?
Kupują, kupują. U nas też kupują. Niekiedy tylko waluta różna. Trzeba przy tym utrzymywać w gotowości zastępy naiwniaków gotowych do takich niecnych tranzakcji. Od czego jednak "ma się władzę".
Najlepiej udokumentowaną akcją dezinformacyjną w naszym rejonie jest tzw. Aksamitna Rewolucja. Czechy były bowiem jedynym krajem, w którym powołano oficjalną komisję (tzw. Komisja 17 Listopada). Dzięki otwarciu milicyjnych archiwów udało się ustalić, że w czerwcu 1987 roku czeskie służby specjalne rozpoczęły akcję o kryptonimie „KLIN”. Jak stwierdził odpowiedzialny za jej przebieg wysoki oficer owych służb Miroslav Chovanec: „celem tej akcji było hamowanie jednoczenia się opozycji i zyskiwanie wpływu w jej szeregach, by możliwe stało się regulowane przejście do systemu pluralistycznego”.
Rok później czeska StB (Bezpieka Państwa) zaczęła tworzyć „nielegalne grupy” i wydawać „konspiracyjne wydawnictwa”, a także powołała do życia nowy rodzaj agenta, czyli „zawodowego” dysydenta antykomunistycznego. Jak wykazała Komisja 17 Listopada, jedną z najbardziej naszpikowanych agentami organizacji „antykomunistycznych” był Klub Obroda (Odrodzenie), wchodzący w skład Karty 77. „Agentura, którą mieliśmy w opozycji, po prostu szła z tą opozycją w górę”, zeznał później Chovanec.
Jednocześnie w samej partii komunistycznej zaczęto awansować działaczy, mających opinię „niepokornych liberałów”, zwolenników „demokratyzacji” i przeciwników „ortodoksyjnego betonu”. Najlepszym przykładem może być postać Josefa Bartonczika, w latach 1971-1988 płatnego agenta StB, sekretarza partii komunistycznej w Brnie, późniejszego lidera ludowców.
Dr Pavel Żaczek, który już po upadku komunizmu w Urzędzie ds. Dokumentacji i Badania Działalności StB zajmował się operacją „KLIN”, pisze: „Chodziło o stworzenie jakiegoś mechanizmu kontrolnego dla zakładanych negocjacji okrągłego stołu, dokładnie według modelu polskiego”. Celem operacji służb specjalnych było więc najpierw stworzenie „antykomunistycznej” opozycji, a później podzielenie się z nią władzą przy „okrągłym stole”. Opinia publiczna miała to przyjąć oczywiście jako porozumienie dwóch stron reprezentujących całe społeczeństwo.
„Aksamitna rewolucja” w Czechach rozpoczęła się 17 listopada 1989 roku od brutalnie rozpędzonej przez milicję studenckiej demonstracji w Pradze. O terminie tej manifestacji funkcjonariusze StB wiedzieli wcześniej niż jej oficjalni organizatorzy – studenci z ruchu STUHA. Demonstracja 17 listopada zapoczątkowała ciąg antyrządowych wystąpień, który doprowadził w końcu do ustąpienia władz. Iskrą, która spowodowała wybuch niezadowolenia społecznego, była rzekoma śmierć studenta idącego na czele antykomunistycznego pochodu.
W rzeczywistości prowadzący demonstrację porucznik StB Ludvik Zifczak-Rużiczka udawał martwego i został natychmiast zabrany przez karetkę MSW. Tymczasem plotka o jego śmierci zaczęła zataczać coraz szersze kręgi i prowokować do otwartych wystąpień przeciw reżimowi.
Warto nadmienić, że porucznik Zifczak-Rużiczka był parę miesięcy wcześniej aresztowany przez milicję jako dysydent (co miało uwiarygodnić go w kręgach opozycji), zaś podczas samej demonstracji dążył do tego, by skierować przemarsz studentów trasą zakazaną przez władze, co zakończyć się musiało starciem z milicją.
Jak zeznał jeden z głównych organizatorów operacji „KLIN”, generał StB Alojs Lorenc – na nowego przywódcę państwa kreowany był jeden z przywódców Praskiej Wiosny w 1968 roku, zwolennik Gorbaczowa i „socjalizmu z ludzką twarzą”, Zdenek Mlynarz. Przebywał on na emigracji, ale został przywieziony do Pragi przez funkcjonariuszy czeskiego wywiadu. Okazało się jednak, że przybył już za późno – sytuacja wymknęła się spod kontroli.
Nikt nie wchodził z głosującymi do kabiny. W Czechach nie wypełnia się kart do głosowania w kabinach, ale ... w domu. Każdy dostaje listę kandydatów - faktyczną kartę do głosowania - DO DOMU pocztą kilka dni przed wyborami, by spokojnie zapoznać się z nazwiskami, WYPEŁNIA KARTĘ W DOMU, w lokalu wyborczym wkłada ją jedynie do otrzymanej tam koperty i wrzuca do urny. Dlatego w artykule mowa jest o tym, że część kart wypełniona jest "tą samą ręką" - ta ręka dokonywała tego w domach osób głosujących. A potem pilnowała, by karta została wrzucona.
Dodaj komentarz