Mężczyźni przebierają się za kobietyTo historia dwóch aktorów, którzy po kilkunastu latach stracili pracę w szekspirowskim teatrze i klepią biedę. Chałturzą na prowincji. Na widowni emeryci drzemią, a młodzież... aż strach pomyśleć. Jednak pewnego dnia uśmiecha się do nich szczęście. Dowiadują się z ogłoszenia w lokalnej gazecie, że pewna bardzo bogata, a stojąca tuż nad grobem staruszka szuka dwóch swoich siostrzenic, których nigdy nie widziała, a którym pragnie zapisać cały majątek. Nasi bohaterowie mają szansę zagrać role swojego życia. Pozostaje tylko mały szkopuł - muszą przebrać się za kobiety... Dalej jest równie śmiesznie, jak w klasycznej komedii pół żartem, pół serio. Nie można na scenie nie zauważyć Dariusza Waraksy, idealnie pasującego do postaci nieśmiałego i niezbyt rozgarniętego Bobba. To jedna z najlepszych ról, w jakich ostatnio go widziałam. Razem ze swoim ojcem (Paweł Niedoba) udanie zagrali męską część domu Florence (Pawełka Niedoba). Bardzo dobrze zaprezentowała się w roli Meg Barbara Szotek-Stonawski. Szkoda, że ostatnio tak rzadko można oglądać ją na scenie. Całość dopełniała postać pastora Duncana (świetny Ryszard Pochroń). Trzeba przyznać, że reżyser Karol Suszka dał swoim aktorom szansę zaprezentowania się publiczności z jak najlepszej strony. Umożliwił im stworzenie wspaniałej zabawy teatralnej i wierzę, że dzięki temu spektaklowi większość z nich wiele zyskała w oczach zaolziańskiego widza. Wspomogła ich również muzyka Andrzeja Macoszka. A trzeba zanotować, że dzięki Iwonie Bajger pojawia się na scenie żywa, prawdziwie teatralna muzyka. To ona zresztą świadczy o tym, że ostatnie sceny są udane. Bez niej najprawdopodobniej byłyby już zbędnym naciąganiem spektaklu. Jeżeli do tego wszystkiego dodamy kostiumy i scenografię Jerzego Gorazdowskiego, w efekcie wyjdzie nam wspaniała zabawa, na którą warto się wybrać.
|
reklama
|
płuciodewiacja, Józek z bagien kłania się ...?
Idzie wiosna, a kobiet co roku jakby mniej. Ech.
wiele pięknych kobiet wyjechało na Wyspy...
dzięki kaczorom i donaldom z bagien...!
machina czasu
Miasto nikczemnie zbudowane - Cieszyn Artur Pałyga | 11.02.2008 (307)
Zobacz więcej >>
Droga z Bielska do Cieszyna i dalej, do Ostrawy już przed laty miała złą sławę. "Na wyjeździe do Cieszyna przebywa się most drewniany na niewielkiej rzece Olzie. Most znajduje się w opłakanym stanie, podobnie okolica i samo miasto" - pisał w 1768 roku Michał Jerzy Mniszech, późniejszy marszałek wielki koronny, który wracał tędy z Wiednia do Warszawy.
Jechał karetą przez Brno, Opawę, Ostrawę, Cieszyn, Skoczów, Grodziec, Jaworze i Bielsko, o wszystkich mijanych miejscowościach zostawiając niepochlebne wpisy w swoim dzienniku. Cały ten teren przyszły marszałek uznał za potwornie zaniedbany i fatalnie urządzony. Drogi - pisał - fatalne. Do tego deszcz ciągle padał i glina, którą drogę utwardzano, rozmiękła. Karoca więc regularnie grzęzła i co jakiś czas trzeba ją było wyciągać, korzystając z pomocy okolicznych chłopów. Podróż wlokła się więc niemiłosiernie i Mniszech miał aż nadto czasu, aby przyjrzeć się okolicy.
"Cała ta kraina jest źle urządzona i w nieładzie. Droga wszędy okropna, a mosty niebezpieczne - pisał. - Najprzykrzejsze są drewniane kładki na drogach dla przeprawy przez błota i bajora. Te okrągłe bale wywołują mocne wstrząsy."
Teren ów Mniszech uznał za mocno podmokły, pełen strumieni, ale i cuchnących bajor. Wioski - pisał - ubogie. Po kilka chat wszędzie. I mosty tak liche, że strach przejechać. Aż dziw, że księstwo owo przynosi 40 000 talarów rocznego dochodu, co Mniszech skrupulatnie odnotował. Spodobał mu się cieszyński zamek, o którym napisał, że "dość starożytny".
Dziewięć lat później w drugą stronę tą samą trasą jechał Franciszek Ksawery Bohusz, który przez Śląsk, Czechy i Austrię udawał się do Francji z wizytą do Jana Jakuba Rousseau. Bohusz miał to nieszczęście, że się na nocleg zatrzymał w Cieszynie.
"Miasto nikczemnie zbudowane - pisze Bohusz o Cieszynie. - Najwięcej domów drewnianych, ulice wąskie i błotniste."
Dwie karety się w Cieszynie wyminąć nie dadzą rady - stwierdza. - Z powodu wąskości ulic. Całe szczęście, że nikt z mieszkańców Cieszyna karety nie posiada - zauważa sarkastycznie. - Wszyscy tu chodzą piechotą - pisze.
A więc znów złe drogi, błoto i ubóstwo - takie tylko wrażenia.
W 1790 r. jedzie tędy do Wiednia Stanisław Staszic.
"Droga z Bielska do Cieszyna nie skończona, zła i górzysta" - notuje. Zauważył, że choć przejeżdżał tędy 29 kwietnia, w górach wciąż jeszcze zalegał był śnieg. Okolica - pisał Staszic - uboga. Dachy po wsiach kryte słomą. Dzieci idą do szkół mają daleko i niosą ze sobą kawałek chleba, sera albo owoc, który ma im starczyć za obiad.
Ubóstwo tej krainy opisywał w 1813 r. Kazimierz Brodziński, który z Krakowa przejeżdżał przez Bielsko i Cieszyn do Lipska.
"Życie nasze w tym kraju nie będzie, widzę, najwytworniejsze" - pisał, gdy zatrzymali się na kwaterze w Bobrku pod Cieszynem. Pisał, że jedzenie nieznane mu i nienajlepsze, a wino drogie i kiepskawe.
Następne kilkanaście lat to najwidoczniej, po gwałtownych pożarach drewnianych domów, zmiany na lepsze, przynajmniej w samym Cieszynie, skoro Jan Wincenty Mazurkiewicz, gdy po upadku powstania listopadowego przez Cieszyn bieżał do Francji, spostrzegł był "miasto wielkie, piękne, ludne i dobrze zbudowane. Ulice szerokie, czyste. Sześć kościołów, rynek, z podcieniami naokoło od ochrony od deszczu, dziwnie piękny i regularny. W Cieszynie w kilku porządnych hotelach dobrze nas ulokowano, a chociaż drogo zapłaciliśmy, mieliśmy jednak wygodę."
Jakiejż zmianie ogromnej uległy wrażenia podróżników - wykrzyknąć by można, gdy czyta się opis podróży dokonanej przez Ludwika Pietrusińskiego jego własnego autorstwa, który się w 1842 roku w Cieszynie w oberży "Pod Królem Polskim" zatrzymał.
"Miasteczko nader miłe i schludne, po większej części protestanckie" - napisał o samym Cieszynie, a o okolicy miasta pisał, że przypomina Szwajcarię! "Żałowałem, żem zwiedzić nie mógł" - ubolewa.
Zadziwia go sposób, w jaki ubierają się tutejsze dziewczyny, które obserwował, jak na cieszyński rynek przyszły zaczerpnąć wody.
"Proszę sobie wyobrazić stan na samych plecach - dziwi się Pietrusiński. - Niżej, aż po kolana ogromna, niezmiernie fałdzista spódnica, a pończochy jasno czerwone, dwa łokcie długie, lecz tak zmarszczone, iż ledwie sięgają wyżej kolan."
"Postać ich podobną jest do snopka z osadzoną głową na wierzchu" - pisał o cieszyńskich kobietach profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, Ludwik Zejszner w 1849 roku, martwiąc się, iż cieszynianki zakrywają cały wdzięk kibici.
Cieszyn to, jak pisze Zejszner, stolica Górnego Śląska otoczona amfiteatralnie grzbietami Śląskiego Beskidu. W okolicy profesor dostrzega porządek świadczący o dobrym bycie mieszkańców i wyższej rolnictwa znajomości.
Taka to zmiana zaszła w ciągu niespełna stu lat.
Korzystałem z artykułu Marii Kocych-Imielskiej pt. "Cieszyn z okien dyliżansu" zamieszczonym przed laty w "Kalendarzu Cieszyńskim".
Dodaj komentarz