Żelazny bohaterPrzed głównym budynkiem, tuż przy wejściu tłoczyło się kilku chłopaków z jakiegoś innego, wcześniej przybyłego obozu. Kiedy nas zobaczyli przycisnęli palce do ust, że niby mamy być cicho. W budynku trwało jakieś spotkanie. Wepchnąłem się delikatnie do środka, bardzo ciekaw tego, co tam się dzieje? W sali, w dużym pokoju właściwie, stały dwa rzędy prostych stołów, a przy nich ławki, które zajmowało około 30–40 moich rówieśników. Wszyscy siedzieli w absolutnej ciszy. Z sufitu zwisała charakterystyczna, metalowa lampa w kształcie talerza na zupę. Ta jedna lampa oświetlała marnie całe pomieszczenie. Na dworze zaczęła się na dobre burza. Pioruny waliły z trzaskiem po najbliższej okolicy powodując drżenie i migotanie żarówki. Pod ścianą, naprzeciwko drzwi, za stołem, siedział dziwny człowiek. Był wielki i straszny. Tak go zapamiętałem. Na Siwej głowie miał czarną beretkę z „antenką”. Twarz miał potężną, czerwoną. Na oczach czarne, ciemne okulary. Koszula zapięta pod szyję, jakaś chyba szara marynarka i... żelazna proteza ręki spoczywająca spokojnie na stole. Odruchowo spojrzałem pod stół. A tam jakiś ogromny but-proteza. Drugą rękę miał opartą na lasce. I głos! Tubalny, potężny. Walił swym głosem. Wbijał się pomiędzy uderzenia piorunów. Trafiłem na końcówkę jego opowieści o zdobyciu przez polskich żołnierzy Kołobrzegu . Tam też nasz bohater został ciężko ranny. Wcześniej opowiedział o przełamaniu niemieckiego Wału Pomorskiego gdzieś pod Mirosławcem, gdzie SS-mani spalili żywcem, w stodole, kilkudziesięciu polskich jeńców. Potem, po wojnie, trafił do domu i miejscowości, w której teraz znajdowaliśmy się. Mówił coś jeszcze o odbudowie powojennej, o tym , że on w tym miejscu od 1945 roku... Niewiele pamiętam. Sytuacja, jakaś groza, jego widok, burza - zagłuszały słowa. Byłem jakoś przerażony. Kiedy skończył swoje wojenne opowieści, burza dobiegała końca. Na duszną salę wtargnęło orzeźwiające, chłodne powietrze. Ostatnie dwadzieścia minut poświęcił wojskowemu porządkowi na terenie schroniska i ciszy nocnej trwającej od godz. 22 00. Powiedział też, że o 22.00 wszyscy mają być umyci w łóżkach. Brzmiało to dziwnie, czuło się, że bohater spod Kołobrzegu, tak sobie trochę „pozwala” w stosunku do nas. Mieliśmy przecież swojego dorosłego wychowawcę i opiekuna. Zapewnił nas, ze chociaż jest niewidomy, to „widzi”, że chociaż jest noc, to nie śpi, siedzi na podwórku i słyszy! Na sam koniec powiedział, ze jeżeli ktoś złamie panujące tu zasady, to „dosięgnie go ta ręka!” i walnął mocno żelazną protezą w stół, aż wszyscy podskoczyli. Po spotkaniu szybko znaleźliśmy się w łóżkach. Burza skończyła się. Deszcz jednak nie przestawał padać. Wychyliłem się z łóżka, żeby sprawdzić czy nasz żelazny bohater rzeczywiście siedzi na podwórku w tym deszczu. Dzisiaj już nie wiem czy była to siła imaginacji, czy rzeczywiście siedział na krzesełku, z normalną i żelazną dłonią, wspartymi na lasce. Siedział i czuwał. Strażnik „odbitego” Germanom, polskiego Pomorza. A jednak kilku ze starszych chłopaków „przeskoczyło” przez płot tej nocy. Włącznie z naszym wychowawcą, którego w środku nocy przyprowadzili kompletnie pijanego. Obudziło nas słońce padające do baraku. Po burzy , po wieczornej i nocnej atmosferze, po żelaznym bohaterze, nie było śladu. Myliśmy się, jedliśmy śniadanie według codziennego „menu”, czyli chleb z dżemem i mielonką. Smakowało wyśmienicie. Jakoś tak wojskowo. Chłopcy , którzy w nocy wyprawili się do miasteczka, śmiali się i zaklinali, że „dziadka w ogóle nigdzie nie było, że bujał tylko, że pilnuje w nocy...”. A ja go widziałem! Ale nic się nie odzywałem, skoro „żelazna ręka” ich nie dosięgła, to... może mówili prawdę? Z miasteczka wyruszyliśmy po południu, ale „ żelazny bohater” już się nie pojawił. W ten sposób zapamiętałem już tylko jego sylwetkę siedzącą nieruchomo przed domem i wpatrującą się ciemnymi okularami w deszczową, głęboką noc.
|
reklama
|
Bardzo dobry tekst. Wszyscy mamy w pamięci podobne, niezwykłe chwile, jednak trzeba to jeszcze umieć opowiedzieć. gratuluję.
Co za pióro, a jakie ważkie treści - jednym słowem perełka.
jeśli mnie nie interesuje jakaś książka to ją nie czytam,tao samo polecam z artykułami.A tak nawiasem mówiąc zawsze z radością czytam te wspomnienia bo tez mi się przypominaja (w)czasy z dziecinstwa.
mam nadzieję, że kolega nie neguje sensu istnienia tzw. krytyki literackiej?.. Choć sądząc po stylu i gramatyce wpisu można się i tego spodziewać.
Masz rację Anonimowy i dlatego również "nawiasem mówiąc" szepczę: mea culpa i biję się bez umiaru we własne piersi.
może by tak ogłosić jakiś konkurs literacki na wspomnienia z kolonii ? bo te wszystkie bieżące newsy na dłuższą metę stają się nużące.
Jest coraz gorzej z tą pisanina Słupczyńskiego.Ilość komentarzy świadczy o tym dobitnie. Ja przestałem już czytać. Współczuję ,czas odejśc.
Zgadzam się z Tp.Panie Słupczyński - to jest żenujące.Końćż Waść,wstydu oszczędż
Ależ pier....Bo oprócz gazet i gazetek, trzeba tez przeczytać parę książek w życiu, a nie tylko w kółko jakieś "Fakty" i "Expresy"! Trzeba, bo inaczej g...będziecie czuć i rozumieć ! Panie Słupczyński rób Pan swoje!!!
Dodaj komentarz