, wtorek 30 kwietnia 2024
Takich teatrzyków już nie ma
Bogusław Słupczyński jest felietonistą Gazetycodziennej.pl. 



Dodaj do Facebook

Takich teatrzyków już nie ma

BOGUSŁAW SŁUPCZYŃSKI, felietonista Gazetycodziennej.pl
Pewnego dnia natrafiłem na ukryty w zakamarkach Domu Narodowego w Cieszynie dziennik. Starannie prowadzony, z piękną kaligrafią, z fotografiami, z wklejonymi wycinkami gazet.
Dziennik dziecięcego teatrzyku kukiełkowego „Bum-Cyk” i „Skrzatów Cieszyńskich” Jana Cieślara. Jego lektura jest wzruszająca – zapis realizacji i prezentacji przedstawień kukiełkowych, lalkowych, dziecięcego zespołu działającego przy Szkole Podstawowej nr 4 w Cieszynie (dzisiaj to Szkoła Podstawowa nr 1 i Gimnazjum nr 1), pod kierunkiem Jana Cieślara – nauczyciela gimnastyki i muzyki. Zapis dotyczył lat 1946-1950.

Czas, sytuacje opisane w sposób faktograficzny wprowadzają współczesnego czytelnika w przestrzeń niemal baśniową. Czytam i wiem, że mam do czynienia z czymś niezwykłym, pełnym subtelnej magii, z trudem powstrzymywanej dumy i radości. Opisy pracy i spektakli pełne entuzjazmu, i poczucia prowadzonej przez dorosłych oraz dzieci misji: „Dla szczęścia dziecka”.

Fenomen prowadzonego w latach 1946-1975, przez Jana Cieślara, dziecięcego teatrzyku opisał w „Kalendarzu Cieszyńskim 2009” Tadeusz Kopoczek.
Postanowiłem spotkać się z wychowankami tego teatrzyku: Bogdaną Zakolską-Bołdyriew i Elżbietą Mrózek-Kovacsik. Obraz, który wyłania się z opowieści kojarzy się mocno z dziełem Janusza Korczaka, z jego systemem pedagogicznym łączącym zasadę kierowania dziećmi z zasadą ich samodzielności. Myślę, że Jan Cieślar, wprowadzał tę zasadę w życie zupełnie intuicyjnie. Taki był on i takie były czasy. Bieda, poniewierka, strach, głód, ciężka praca, osierocenie. Takie było doświadczenie dzieci urodzonych kilka lat przed wojną.

Panie opowiadają: — Teatrzyk to był azyl, inny świat. Dzieci garnęły się do zespołu, ale musiały się dobrze uczyć. Kukiełki robiliśmy sami. Materiały zdobywało się z trudem. Wtedy po prostu niczego nie było. Klej robiło się nawet samemu. Głowy kukiełek wykonywane były z tzw. ślinu – bardzo plastycznej gliny, którą sami wykopywaliśmy. Mama mawiała: — Jak napasiesz krowy, to możesz iść na kukiełki! Jeździliśmy z przedstawieniami po okolicznych miejscowościach. Zwykłą ciężarówką z plandeką. Bez względu na to czy była to zima czy lato. Graliśmy w nie ogrzewanych salach, czasami w stodołach. Wszyscy chcieli jeździć z przedstawieniem. Nawet ci, co byli chorzy. Dostawało się na drogę cudowny przysmak – bułkę z salcesonem. Pamiętam spektakle w szpitalu gruźliczym w Istebnej. Było to zaraz po wojnie, a tam wiele umierających na gruźlicę dzieci... Wnoszono ich na salę z łóżkami. Nikt się nie zastanawiał, że w powietrzu mogą być prątki Kocha. Pamiętam szkliste oczy dzieci. Nasi pedagodzy – Cieślar, Foltyn, Fober, Tomoszek, wyzwoleni byli ze strasznej wojennej traumy. Praca z nami była dla nich rodzajem terapii. To była wzajemna terapia. Pan Cieślar organizował nam co roku kolonie. Jechało się na przykład do... Dzięgielowa! Pan wie, co to była wtedy za wyprawa?! Na drugi koniec świata! Tam graliśmy przedstawienia nawet za pieniądze. Pan Cieślar dzielił je między nas, a my kupowaliśmy później książki do nauki. W zespole panowała samodyscyplina i punktualność. Próby odbywały się niemal codziennie. Nie liczyło się czasu. Darzyliśmy się wzajemnym szacunkiem. Nie kłóciliśmy się. Relacje między dziećmi były bardzo bliskie. To był taki drugi dom. Byliśmy bardzo wysportowani, wygimnastykowani. Zrobienie gwiazdy czy salta było czymś oczywistym. Proszę sobie wyobrazić, dzieci w podstawówce – chłopcy i dziewczyny, którzy po takiej linie cumowniczej podciągają się niemal pod strop sali Hassewicza? Robiliśmy to prawie wszyscy.

Teatrzyk był apolityczny. Nadchodziły lata stalinizmu. Jan Cieślar chronił dzieci i teatrzyk przed ideologiczną indoktrynacją. Niczym Juliusz Osterwa z „Redutą”, ze swoim dziećmi jeżdżą od wsi do wsi i dają kilkadziesiąt spektakli rocznie.

„Nowością” było to, że dzieci grały literacką polszczyzną. Dla wielu mówiących wtedy tylko „po naszymu” lub po niemiecku, był to nowy język. Tylko w dwóch pierwszych latach istnienia teatrzyku, zaprezentowali 37 spektakli. W 1954 roku teatrzyk wystawił pięćsetny spektakl.

W 1975 roku „Skrzaty” pokazały ostatni spektakl przed schorowanym już twórcą i ojcem teatru. Przez „Skrzatki Cieszyńskie” przewinęły się setki dzieci. Teraz rozsypanych po całym świecie.
Komentarze: (14)    Zobacz opinię czytelników (0)    Dodaj opinie
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy pozostawionych przez internautów. Komentarz dodany przez zarejestrowanego użytkownika pojawi się na stronie natychmiast po dodaniu. Anonimowy komentarz zostanie opublikowany z opóźnieniem, po jego akceptacji przez redakcję. Komentarze niezgodne z regulaminem będą usuwane.

świetny felieton. W SP4 były (są ?) dużo, duzo później jeszcze "cebulanki" też działajace dzięki pasji jednej osoby.

Piękny artykuł. Gratuluję

pamiętam sylwetkę Jana Cieślara, uśmiech rzadko schodził z jego twarzy, łysa głowa, żywe, sugestywne oczy. "Bardzo teatralny człowiek" - z wigoru i temperamentu bardzo podobny do, chyba swojego imiennika, Jana Nowaka z Ustronia, wybitnego społecznego działacza kulturalnego, biegłego również wsztuce, który zmarł niestety w niewysokim wieku. Pan Cieślar stał za specjalnym parawanem, kurtynka, napis "Skrzaty cieszyńskie", nieco tajemniczy urok oświetlenia, widzę to barwnie, jakbym rozpromieniony ciekawością dziecka, czekał na kolejne przedstawienie...

zamiast pierdół czytaj o wyludnianiu się Cieszyna

...nie jestem zwolennikiem Pana sposobu bycia ani działania, jednak przyznaję uczciwie, że felieton moim zdaniem jest bardzo, bardzo bobry! Gratuluję.

dziwi mnie nostalgia właściwie młodego człowieka,
a może to zgrywa,lata 60-te ,70-te, środki przekazu
itp .Gdybym nie wiedział, że P.Słupczyński to młody
człowiek to myślałbym,że to starzec, który nostalgią
pokrywa w sumie nieznajomość głębi tematu.
Panie Słupczyński dzieci z Istebnej ,Koniakowa,zmniejszyła się ich szansa na kretynizm
w momencie jak Polska ,nie ludowa zaczęła jodować sól,a przedwojenna, czyli dbała kapitalistyczna ojczyzna o swoich obywateli.
A Jerzy Oszelda , no cóż jod był ale wypłukany przez C@H%OH w nadmiarze.
Została tylko wybiórcza nostalgia.

super artykuł.

jak czytam Jurka a jednocześnie z prawej ciągle mi miga/reklama/ szlachetna sylwetka S.B." nie mylić," z mniej
zasłużoną dla kultury formacją ,to się wzruszam,
Jak to było fajnie kiedy odgrywaliśmy spektakl
napijmy się jeszcze trochę , tylko skąd wziąć
sponsora po Jeleniem.

Dzieki za piekny artykul

Pan J. Cieslar pracowal takze w "cwiczeniowce"
Prowadzil chor i teatrzyk.
Byl wspanialym Czlowiekiem.
Pracowal takze w niedziele,bo proby Skrzatkow cieszynskich odbywaly sie kazda niedziele w Domu Narodowym.Tam zawsze czekaly na nas jakies lakocie.
Przedstwaienia dla dzieci pracownikow cieszynskich fabryk odbywaly sie w soboty i niedziele.
Artykul przywrocil piekne wspomnienia,a przede wszystkim ozyla pamiec o Wspanialym Czlowieku jakim byl pan Jan Cieslar.
Dzieki za ten artykul.

Kochani forumowicze, ten artykuł to nie tylko owiana nostalgią i patyną historia sprzed pół wieku, ale pokazanie kawałka "świata" który już dawno przeminął, świata idei, bezinteresowności i radości z małej rzeczy. Czy zdajecie sobie sprawę, że taką radością była np bułka z salcesonem?? Jak pamiętam swe dzieciństwo, to bardzo wielką wyprawą był letni, niedzielny wyjazd pociągiem do Skoczowa nad Wisłę. Na początku były to jeszcze "bydlęce" wagony z ławkami z desek, potem już bardziej cywilizowane wagony osobowe. Siedziało się wtedy cały dzień powyżej mostu kolejowego, lub koło "kapuściarni". Mama dzień wcześniej gotowoła wówczas herbatę z cukrem i sokiem, pajdy chelba były ze smalcem, lub margaryną, rzadziej z masłem. Nie było "czipsów", cocacoli i innych świństw, a od wielkiej parady były cukierki takie "szkloki" Wtedy to były inne czasy, bardzo trudne lecz nie obciążone dzisiejszym "komercjalizmem", typu: "co ja będę miał z tego....." Pozdrawiam młodych ludzi, zwłaszcza tych którym coś się chce bezinteresownie....

Mam nieco ponad (cenzura) lat ale pamietam takie wyjazdy z dziecinstwa,do Polany z przesiadką w Goleszowie. Piekne czasy. Żal mi dzisiejszych dzieci że nie wiedzą co tracą chociaż jak nie wiedzą to skąd mają wiedzieć.

Panie starszy, nasi przodkowie na mchu jadali,
jeżdzilismy Syrenkami, nostalgia fajna rzecz, ale
życie toczy się dalej i nie można udawać, że nic się
nie zmienia.Wspomnienia SB-ka mnie guzik interesują,jemu było fajnie a nam zabrano kawałek życia, które przestaliśmy w kolejkach choćby po kawę.

a czy pan nie podebrał tego tematu z Kalendarza Cieszyńskiego?... pewnie tak, patrząc na daty publikacji, a to wstyd, panie "artysta"...

Dodaj komentarz

Zawartość pola nie będzie udostępniana publicznie.
  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <em> <strong> <cite> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.

Więcej informacji na temat formatowania

Image CAPTCHA
Wpisz znaki widoczne na obrazku.
reklama
reklama