O bezpieczeństwie na stokach ma decydować matematyka?Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji opublikowało projekt rozporządzenia w sprawie m.in. dopuszczalnego obciążenia tras narciarskich oraz sposobu jego obliczania (wejdzie w życie od 1 stycznia). Chodzi o to, żeby uniknąć zbyt dużego tłoku na trasach, co jest jedną z przyczyn narciarskich wypadków. Projekt zakłada, że na łatwym stoku na każdego narciarza musi przypadać 200 m kw., na trudnym 300 m kw., a na bardzo trudnym aż 400 m kw. Wymyślono też, że aby obliczyć obciążenie tras, pod uwagę weźmie się ich powierzchnię i liczbę osób, które mogą równocześnie wywieźć krzesełka, orczyki itd. Ale co wtedy, jeśli w którymś z ośrodków wyciąg będzie miał zbyt dużą przepustowość w stosunku do powierzchni trasy? Okazuje się, że można trasy poszerzyć, co nie jest łatwym przedsięwzięciem, spowolnić pracę wyciągu lub wpuszczać na niego mniej narciarzy. Łatwo sobie wyobrazić, czym grozi drugi sposób rozwiązania problemu: kolejkami i awanturami niezadowolonych narciarzy. To może oznaczać także mniejszy zarobek dla gospodarzy ośrodków narciarskich. Podniósł się już alarm, że pomysł może oznaczać konieczność zamknięcia wielu ośrodków narciarskich w Polsce. Witold Pruski, gospodarz ośrodka narciarskiego Stożek w Wiśle, uspokaja, że tak źle nie będzie, bo zgodnie z jego obliczeniami owszem, gdzieniegdzie trzeba będzie trasy poszerzyć, ale większość ośrodków spełnia wymagania projektu rozporządzenia. Ale są gospodarze, którzy mają powody do zmartwienia. Na przykład Stanisław Richter, prezes spółki Szczyrkowski Ośrodek Narciarski, do której należy Czyrna-Solisko w Szczyrku, największy obecnie ośrodek narciarski w Polsce. Na narciarzy czeka tam kultowa Bieńkula, półtorakilometrowa trasa prowadząca z Hali Skrzyczeńskiej do Czyrnej. To trasa uważana za najtrudniejszą w Beskidach. Przy obecnej przepustowości wyciągów musiałaby zostać powiększona aż do 20 hektarów, żeby spełniać wymogi ministerialnego rozporządzenia. Richter mówi, że to absurd, i trudno mi się z nim nie zgodzić. Bieńkula to trasa, na której jeszcze nigdy nie widziałam tłoku, choć ma teraz niespełna 5 hektarów powierzchni. Podobnie jest zresztą na innych bardzo trudnych trasach; wybierają je najbardziej zaprawieni narciarze. Matematyka matematyką, ale życie pokazuje co innego. Gdyby Bieńkulę powiększyć, szukanie na niej narciarzy przypominałoby szukanie igły w stogu siana. Problem trudnych tras to nie tłok, ale narciarze wariaci, którzy nie zważając na innych, mkną środkiem stoku z ogromną prędkością. Tłok można zobaczyć za to na trasach łatwych, które twórcy projektu potraktowali z taką łagodnością. Ludzie jeżdżą tam całymi rodzinami, to tam pod okiem instruktorów szkolą swoje umiejętności uczniowie szkółek narciarskich. W dodatku to właśnie tam ewentualny tłok ze względu na o wiele mniejsze umiejętności korzystających z nich narciarzy jest o wiele większym problemem. Kto jeździ na takich trasach, ten wie, co się tam dzieje, jeśli któryś z narciarzy na przykład się wywróci. Dbajmy o bezpieczeństwo narciarzy, ale z głową. Nie może się liczyć tylko sucha matematyka.
|
reklama
|
Powtórzę to co pisywałem wcześniej: Rozumie przyjdź ku mnie a nie opuszczaj mnie. Próba wtłamszenia wszystkiego w ramy przepisów nie prowadzi do niczego. Góry, narty, przestrzeń, wolność tego się nie da sklasyfikować a kto tego nie rozumie ten kiep. Jeśli UE będzie dalej tak szufladkować to czekam na urzędowo wymaganą długość nart, certyfikat ekologiczny na smar, protokół kontroli skuteczności działania wiązań i ostrości krawędzi . Dobrze by też było uzyskać potwierdzenie przez TDT kwalifikacji do korzystania z wyciągu a w przypadku posługiwania się plecakiem obowiązkowo kurs przewozu rzeczy. I to by było na tyle /za prof. Mniemanologii Stosowanej J.T. S./
Dodaj komentarz