Ustroń: XVI UST-a, czyli sinusoida komediowaFestiwal rozpoczęły występy laureatów IX Miejskiego Przeglądu Amatorskich Zespołów Teatralnych Ustroń 2014. Z kolei 12 marca Jacek Kałucki i Sylwester Maciejewski wcielili się w dwójkę mężczyzn którzy przez przypadek spotykają się w poczekalni i zaczynają się kłócić w arcyśmieszny sposób. "Jakoś to będzie" to sztuka Jacka Hempla wyreżyserowana przez Krzysztofa Wierzbiańskiego. Bohaterowie prowadzą swoisty "pojedynek" na słowa, bo i też świetnie się do tego dobrali. Mężczyzna A to pogodny i konkretny człowiek. Pochodzi ze wsi. Z kolei B jest magistrem polonistyki oraz idealistą. Aktorom udało się skupić uwagę na scenie mimo minimalizmu scenograficznego. Przyczynił się do tego zapewne świetnie napisany scenariusz z potoczystymi dialogami i humorystycznymi puentami, ale i zmysł komediowy warszawskich aktorów, którzy zdecydowanie sprostali tej formie teatralnej. Kolejny dzień festiwalowy należał do Ewy Szykulskiej i Piotra Dąbrowskiego. Aktorzy zagrali w "Komedii polskiej, czyli z życia mrówek", sztuce Olafa Olszewskiego w reżyserii Piotra Dąbrowskiego i Julii Wacławik-Dąbrowskiej. Wykonawcy wcielili się w Ewelinę i Włodzimierza, dwojga sąsiadów. Ona jest emerytowaną księgową, modli się kilka razy dziennie do ukwieconego portretu papieża, a w ostatnich wyborach prezydenckich głosowała na "Jedynego Prezesa". On jest byłym wojskowym, twardo i konkretnie idzie przez życie, a w wyborach w drugiej turze głosował na Komorowskiego. Bohaterowie są samotni i pragną miłości, ale dość szybko staje się jasne, że tej parze miłość nie będzie dana. Zdecydowanym walorem tego przedstawienia jest ekspresyjna i przekonująca gra aktorska, dzięki której początkowy komizm mógł stopniowo ewoluować w kierunku dramatycznego zakończenia. Jednak mimo starań aktorów niektóre sceny komediowe przechodziły bez echa, czyli śmiechu publiczności. Winą za to obarczyć należy scenariusz, w którym zdecydowanie za często padają siarczyste przekleństwa niepasujące do kreowanych przez aktorów bohaterów. Przedstawienie też z czasem traci dynamikę, zapewne na skutek statycznej i niezmiennej scenografii (podstawowe meble salonowe) i brak puent muzycznych. Natomiast ostatniego dnia festiwalowego, 14 marca, mogliśmy podziwiać na scenie Ewę Kasprzyk w monodramie "Super Susan". To sztuka brytyjskiego dramaturga, Petera Quiltera w produkcji warszawskiego Teatru Kamienica. Kasprzyk wcieliła się w zwariowaną pięćdziesięciolatkę, która po raz drugi w życiu odbywa wyprawę turystyczną do Australii. Pierwszy raz poleciała tam jako dwudziestoparolatka w towarzystwie przyjaciółek. Teraz leci sama, ale dalej z tym samym bagażem namiętności, marzeń i naiwności. Susan marzy o tym jedynym, ale zamiast miłości pozostają jej wspomnienia, popijanie kolorowych drinków i przygodny, wakacyjny romans. Ostatecznie to śmieszno-smutne show. Ewa Kasprzyk mistrzowsko odnalazła się w formie monodramu. Od pierwszych minut przedstawienia nawiązała kontakt z publicznością, która też bardzo chętnie wchodziła w interakcje z aktorką. Kasprzyk przechodziła z wcielenia do wcielenia jak kameleon, a zadanie było o tyle utrudnione, że wspierała się zaledwie na kilku rekwizytach i bardzo minimalistycznej scenografii ograniczonej do palmy, małego podestu, krzesła i ruchomego baru. XVI UST-a zostały więc oficjalnie zamknięte w szampańskich nastrojach i pozostaje czekać na kolejną dużą dawkę emocji teatralnych w 2015 roku.
|
reklama
|
Dodaj komentarz