Chodzyni Mikołajów w tym roku w Jaworzynce"Chodzyni Mikołajów" to zwyczaj prawdopodobnie nawiązujący do tradycji wołoskiej. - Jest to ewenement, jeden z dwóch regionów w Polsce, gdzie dzieją się takie rzeczy stricte na Mikołaja, nie na Boże Narodzenie czy Nowy Rok. Jest to podobny obrzęd do żywieckich Dziadów - wyjaśnia Tadeusz Papierzyński, kierownik zespołu "Istebna", który 6 grudnia wcielił się w rolę biskupa Mikołaja. Grupie białych i czarnych, czyli dobra i zła, przewodniczy "Wojok". - To on podchodzi do domów, pyta się, czy może swoje wojsko wprowadzić, czy chcą białych, czy czarnych. Na ogół ludzie wiedzą, co mają odpowiedzieć. Na początek wchodzą czarni, potem biali. Wśród czarnych najważniejsze postaci to diabły, niedźwiedzie ze swoją matką "medulą". Wśród białych najważniejszy jest biskup, ksiądz, anioły, postacie pozytywne. Niedźwiedzie symbolizują płodność, ważne by się z pannami pokulały, to jest oznaka obfitości dla nich na przyszłość - wyjaśnia Papierzyński. Członkowie zespołu "Istebna" od 4 lat kultywują tradycję. Coraz częściej przegrywają z pseudomikołajami, gdzie w małych grupach składających się z aniołków, diabłów i Mikołaja stylizowanego na tego z bajek Disneya, przebierańcy odwiedzają domy śpiewając kolędy. - My pokazujemy ludziom, że Mikołaj to nie jest ten krasnal z coca-coli, tylko autentyczna postać biskupa - tłumaczy kierownik zespołu Podczas tegorocznego "chodzynia Mikołajów" kilkakrotnie ekipie z Istebnej nie otworzono drzwi. - Coraz częściej ludzie nie wpuszczają nas do domu. Boją się, że taka grupa narobi bałaganu. Dziś księdza pogonili, ale nie zrażamy się - zauważa Józef Łupieżowiec . - Ludzie różnie reagują. Czasem przy głupocie, więcej powiedzą, niżby prawdziwemu duchownemu wyznali. Przykładów nie podam, bo jednak obowiązuje tajemnica spowiedzi - dodaje z uśmiechem. Ci, którzy Mikołajów do siebie zaprosili, są zadowoleni. - Nie ma dzieci w domu, byłaby większa frajda, gdyby dom był pełny - zauważa Monika Wałach. - Zawsze wpuszczam Mikołajów. Co roku ktoś nas odwiedza. Fajna tradycja, tylko, żeby się dziecko nie przestraszyło. Na ogół przychodzą mniejsze grupy - przyznaje tata małego Samuela Skurzoka. Zespół "Istebna" swoją wiedzę na tego obrzędu czerpie z różnych zapisów i od osób starszych, które tak jak oni dziś, chodziły 30, 40 lat temu. Zwyczaj zanika, jest coraz mniej zrozumiały dla lokalnej społeczności Trójwsi Beskidzkiej. - W większości młodzież traktuje to jako formę rozrywki, coraz rzadziej się wgłębiają w symbolikę. Problem jest taki, że ludzie nie do końca rozumieją sens tego obrzędu, zarówno ci, którzy chodzą, jak i ci, którzy nas przyjmują - ubolewa Tadeusz Papierzyński. Zespół Istebna podjął wyzwanie ocalić od zapomnienia ten zwyczaj, robić to prawdziwie i zgodnie z tradycją. Jedyną modyfikacją jest umożliwienie uczestnictwa w obrzędzie kobietom. - W tradycji to był obrzęd typowo męski. Ponieważ nie mamy aż tylu mężczyzn w zespole, poza tym dziewczyny się do tego garną, chodzimy w pełnym składzie zespołu czyli bez podziału na płeć - wyjaśnia kierownik zespołu.
|
reklama
|
Dodaj komentarz