Zielone szkoły? Tylko w Beskidach— W województwie śląskim jest wiele pięknych i czystych miejsc, głównie w Beskidach. Dzieci mogłyby tu nie tylko wspaniale wypocząć, ale i uczestniczyć w edukacji regionalnej. Przecież w zielonych szkołach równie ważna jak rekreacja jest nauka — przekonuje Lenartowicz. Jej zdaniem organizowanie wyjazdów w Beskidy byłoby korzystne nie tylko dla dzieci, które lepiej poznałyby swój region, ale także dla rodziców, którzy mogliby sporo zaoszczędzić. — Po pierwsze, transport w góry kosztuje mniej niż nad morze. Po drugie, na wyjazdy w obrębie województwa każdemu dziecku dopłacamy o 100 zł więcej, czyli aż 250 zł. Niestety, nie wszyscy dyrektorzy informują o tym w czasie wywiadówek - martwi się Lenartowicz. Skąd wziął się zwyczaj, że na zieloną szkołę trzeba koniecznie jechać nad morze? Maria Szopa-Zając, dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 34 w Katowicach, której uczniowie niedawno wrócili z Jastrzębiej Góry, mówi o względach zdrowotnych i ekonomicznych. — Wiosenny pobyt nad Bałtykiem jest szczególnie korzystny dla dzieci. W czasie sztormowej pogody powietrze jest bardzo nasycone jodem, którego nie ma przecież w górach. Poza tym dla dzieci z uboższych rodzin zielona szkoła bywa często jedyną okazją, aby zobaczyć morze i znajdujące się nad nim atrakcje, np. fokarium na Helu. W Beskidy zabieramy uczniów na weekendowe rajdy — tłumaczy Szopa-Zając. Prezes Lenartowicz podejrzewa, że morze preferowane jest też z innych względów. — Lobbing prowadzony przez właścicieli ośrodków wczasowych nie zawsze jest uczciwy. Bywa, że oferują oni darmowy pobyt rodzinom nauczycieli albo duże zniżki. Dla nadmorskich ośrodków walka o zielone szkoły jest walką o byt. Przecież poza sezonem uczniowie to praktycznie ich jedyni goście — mówi prezes Lenartowicz. Jej domysły potwierdza jeden z pracowników ośrodka w Kołobrzegu: — Kto by przyjechał nad morze w kwietniu czy w maju? Utrzymanie ośrodka poza sezonem sporo kosztuje. Na szczęście od pięciu lat mamy stałego klienta - szkołę spod Katowic. Dostaje od nas rabaty i obie strony są zadowolone. Czy coś w tym złego? Kiedy pieniądze ze Śląska zasilają konta nadmorskich domów wczasowych, beskidzkie ośrodki świecą pustkami. W kwietniu gośćmi Domu Wczasowego „Limba" w Wiśle byli nieliczni emeryci. — A przecież pogoda była ładna, chętnie przyjęlibyśmy grupy szkolne. Na szczęście trochę podstawówek zarezerwowało u nas turnusy w maju — zdradza Danuta Cieślar, kierowniczka Limby. Aby przekonać rodziców, że warto domagać się organizowania zielonych szkół w Beskidach, WFOŚ zamierza najpierw rozprawić się z jodowym mitem. — Nie wiem, czy dwutygodniowy pobyt nad morzem to dość czasu, by mówić o zbawiennym wpływie jodu na zdrowie. Być może ten sam efekt zdrowotny daje wdychanie krystalicznie czystego górskiego powietrza? — zastanawia się Lenartowicz. WFOŚ planuje zasięgnąć w tej sprawie opinii ekspertów. Chce też informować rodziców, że mają prawo decydować o tym, gdzie wyjadą ich dzieci.
|
reklama
|
Nie jestem spacjalistą w tym zakresie ale uważam, że najważniejsza w takiej zielonej szkole jest zmiana klimatu, tak aby organizm uodpornić na jesienno-zimowe pluchy. Nie wiem czy wyjazd ze Śląska do Beskidu Śląskiego jest zmianą klimatu ... Chociaż specyficzny mikroklimat jest w wielu miejscach: w Górkach, na Kubalonce ...
A czy dzieci z nadmorskich miejscowości nie jeżdżą w góry na zielone szkoły? Czy nie lepiej organizować wymianę lub tam szukać klientów? Bo przecież tutejsze dzieci mogą Beskidy zwiedzać w każdej chwili, a nad morze pojadą pewnie raz w roku.
Trzyniec gwarantuje odpowiedni klimat dla zielonych szkół - każdy to wie.
Rzeczywiście Trzyniec produkuje "inhalacje" jakich mało. Ale na szczęście w zamian mamy sport (hokej) jakiego na Śląsku Cieszyńskim próżno szukać. O O Ocelari...
Dodaj komentarz