Spełniło się wielkie marzeniePamiętam też podróże pociągiem - wielogodzinne postoje na stacji w Zebrzydowicach, podczas których pogranicznicy ostukiwali przedziały centymetr po centymetrze poszukując wywrotowych materiałów. Pamiętam w końcu wizyty w magazynach celnych, gdzie wydawano paczki nadchodzące od rodzin z zagranicy. Funkcjonariusze godzinami grzebali w kartonach wybierając co lepsze rzeczy dla siebie... Mój tata, nie wiadomo czemu, strasznie denerwował się przekraczając granicę. Było to po nim tak widać, że WOP-iści zawsze kazali nam zjechać na bok, a potem drobiazgowo nas sprawdzali. Raz wieźliśmy tylko sandały, które mój tata dla zmyłki założył na nogi. Nie wiem jak to się stało, że pogranicznicy je wypatrzyli i znowu dokładnie nas przetrzepali. Ostatnimi laty było już łatwiej, ale nadal trzeba było pokazywać dokumenty, poddawać się wyrywkowym kontrolom i odpowiadać na głupie pytania: gdzie pan jedzie? Szczególnie to ostatnie doprowadzało mnie do szewskiej pasji. — Jak to gdzie, do Czech! — najczęściej odpowiadałem niegrzecznie. Ale jeszcze bardziej wkurzało mnie, gdy robiąc zdjęcia do gazety na granicy zawsze przyczepiał się do mnie celnik albo pogranicznik pytając: po co, dlaczego, dla kogo, czy nie wiem, że nie wolno? W takich wypadkach też nie przebierałem w słowach, bo po 1989 roku nikt nie miał prawa zabraniać nam fotografowania przejść granicznych. — Niech mnie pan spisze, aresztuje, albo się odczepi — odpowiadałem i dalej robiłem swoje. Cieszę się, że z tym wszystkim już definitywnie koniec. Gdyby było lato, pewnie jutro przeszedłbym się na piwo do Czech w bród, przez Olzę. Dla głupiej frajdy, że wreszcie mi wolno. ZAPRASZAM CZYTELNIKÓW „CODZIENNEJ" DO SPISYWANIA WŁASNYCH WSPOMNIEŃ Z GRANICY W KOMENTARZACH PONIŻEJ.
|
reklama
|
w 1200 letniej historii miasta w ostatnich 80 latach pozwoliliśmy komuś zrobic tu granicę ... a mogliśmy mieć więcej niż Luxemburg ... ale może nauczymy się kiedyś współpracować i pilnować interesu społecznego ... nasze miasto kiedyś nie było gorsze od tych co leżą 500km na zachód lub 400 na poludnie
Nigdy nie zapomnę gdy pierwszy raz przyjechałem do Cieszyna. Pierwszy raz schodziłem ulicą Głęboka i pierwszy raz zobaczyłem przejście graniczne w środku miasta. To było niesamowite przeżycie.
Nie komuś pozwoliliśmy zrobić tu granicę, tylko ustalono ją bez naszej zgody w mieście Spa w Belgii. Zresztą ładne miasto, byłem tam (:)
Ja pamiętam prawie te mrówki.Wtedy Cieszyn sie rozrastał w wielkie mrowisko i wszyscy mieli chociaż jakieś zajęcie i jakiś dorobek.Dzisiaj się żegnamy z tymi ostatnimi czyli WOP-istami.Panowie wasza praca nieposzła na marne,wierze że nieskonczycie w starych smieczach lub na urzędach pracy jak mrówki i celnicy.
Znajomemu w mundurze zostawialiśmy dowód i bez dokumentów przekraczaliśmy granicę...
Musieliśmy wrócić przed zmianą warty ...
To były przejścia z dreszczykiem ...
jak ubek ubekowi
a straż miejska nie wlepi mandatu? sprawdzimy latem
każdy sądzi wg siebie..
Byłem w opozycji i mam grubą teczkę , ale zawartość mnie nie interesuje!
Masz grubą teczkę własnych raportów na znajomych? Robileś sobie kopie? Czy też Ci oddali w SB na pamiątkę, ale zawartość Cię nie interesuje bo ją znasz (:) Co za brednie....
Nareszcie Cieszyn ma rzeke!! Mysle,ze redaktor ma racje, to bedzie najwieksza frajda, zamoczyc noge w Olzie i nie zostac odstrzelonym ;)
Dodaj komentarz