Ani mogiła, ani pojednanieLotnicy, dopiero co noszeni na rękach w Warszawie po słynnym zwycięstwie w Challenge International de Tourisme (11-28 sierpnia 1932), na cześć którego ustanowiono nawet 28 sierpnia Dniem Lotnictwa Polskiego, w dwa tygodnie po tryumfie zginęli w tragicznym wypadku. Pewnie już w gwałtownych uderzeniach wichru przeczuwali zbliżającą się katastrofę, wiedząc, że źle się stało, iż nie poświęcili więcej uwagi na udoskonalenie samolotu. Podczas zawodów „Challenge” zauważyli już bowiem niestandardowe zachowanie się skrzydeł. Jak później wykazało śledztwo, płaty skrzydeł były mało odporne na działanie sił skręcających, a w dodatku miały zbyt słabe okucia. W czasie lotu z dużą prędkością siły aerodynamiczne powodowały skręcanie płatów i ich niszczenie - aż do urwania skrzydeł. I Żwirko, i Wigura wiedzieli o niebezpieczeństwie. Liczyli na łut szczęścia. Zresztą pionierzy zazwyczaj liczą na przychylny los... Tragedia zaktywizowała Zaolzie, Polskę oraz Czechosłowację. Żwirko i Wigura, co jest powszechnie znane, lecieli do Pragi na spotkanie „rycerzy przestworzy“, jak o sobie zwykli mawiać pionierzy awiacji. Takie wzajemne wizyty pasjonatów lotnictwa nie były czymś nowym dla lotników z Akademickiego Aeroklubu Warszawskiego (potem już Aeroklubu Warszawskiego). Dwa lata wcześniej odbyło się już spotkanie w Brnie (do którego zresztą Żwirko i Wigura mieli „wpaść po drodze“ podczas ostatniego przelotu). Stąd pionierska brać lotnicza, elita społeczna, ale i rzesze zapaleńców pragnęło upamiętnić miejsce katastrofy. Nad mogiłami lotników 12 września 1932 r. pochylały się czeskie i polskie sztandary. Oskar Zawisza, cierlicki proboszcz, odprawił nad ich tymczasowymi mogiłami mszę świętą. Po czym zwłoki lotników zostały przewiezione do Warszawy, gdzie spoczęły we wspólnej mogile w Alei Zasłużonych na Powązkach. Pokoju natomiast nie było na Żwirkowisku. Wszyscy byli zgodni co do tego, że konieczne jest upamiętnienie tej tragedii polskiej na zaolziańskiej ziemi. Zawiązano ponadpartyjny Komitet Budowy Pomnika Żwirki i Wigury na czele z dr. Leonem Wolfem, który ściśle współpracował z Morawskim Aeroklubem w Brnie. 26 lutego 1933 w Ostrawie czeska i polsko-zaolziańska strona uzgodniły, że prace rzeźbiarskie zostaną powierzone Janowi Raszce, legioniście, rzeźbiarzowi pochodzącemu z Ropicy, który prawdziwą karierę artystyczną zrobił dopiero w Krakowie, i Juliusowi Pelikanowi - rzeźbiarzowi, który wraz z Dušanem Jurkovičem zajmowali się upamiętnieniem mogił żołnierzy I wojny światowej na terenach polskich. Pomnik miał być wzniesiony w pierwszą rocznicę tragedii i miał stać przy kościeleckiej świątyni. W międzyczasie doszło jednak do zmian personalnych w miejscowej parafii; księdzem został Czech, co znacznie zaogniło zaolziańsko-czeskie kontakty nie tylko w Cierlicku, ale i na całym Zaolziu. 27 maja 1933 r. w Czeskim Cieszynie, na kolejnym spotkaniu Komitetu, Zaolzianie oburzeni sytuacją w Cierlicku postanowili nie brać udziału we wspólnym czesko-zaolziańsko-polskim odsłonięciu pomnika, a w miejscu, gdzie zginęli polscy lotnicy, „wystawić funduszami wyłącznie polskimi odpowiedni pomnik, względnie odpowiednią budowlę pamiątkową". Pomimo tego zgrzytu od lipca uporządkowywano teren pod pomnik. 11 września „Morawsko-Śląski Dziennik“ na swoich łamach zadawał czytelnikom pytanie: Czy Cierlicko Górne będzie miejscem zbliżenia dwóch słowiańskich narodów?. Dziennikarz informował o przebiegu 15-tys. manifestacji na Żwirkowisku w pierwszą rocznicę katastrofy. Oceniał, że w ciągu całego dnia przewinęło się przez miejsce tragedii ok. 30 tys. osób, chcących uczcić pamięć lotników. Jak donosili Czesi, uroczystości rozpoczęto mszą świętą przed kościeleckim kościołem celebrowaną przez frysztackiego dziekana P. Knybsa. Mszy towarzyszył chór Związku Chórów Polskich w Czechosłowacji. Potem słowo zabrali ks. Nowak ze Stonawy i pastor Teper z Błędowic. Po nich zaś „Leon Wolf, wiceprezydent radca Žaček z Brna i polski konsul dr Ripa z Morawskiej Ostrawy, których wystąpienia były w duchu czechosłowacko-polskiej przyjaźni". Jak donosi dziennikarz, honorowe trybuny były po brzegi wypełnione zacnymi gośćmi, a nawet przyjechali przedstawiciele czeskiej mniejszości w Polsce. Po uroczystości zebrani udali się na Żwirkowisko, gdzie złożyli „92 wieńców i kilka dziesiątek wiązanek kwiatów". Wiele wiązanek przyjechało aż z Polski, skąd wyprawiono na tę okazję „pięć pociągów specjalnych - dwa z Katowic, Krakowa, Bielska i Tarnowa, które przywiozły ponad 3000 podróżnych". Przyjechali polscy dziennikarze. „Pozostaje tylko żałować, że tę uroczystość poprzedzały wydarzenia, które czeskiego ludu na Cieszyńsku nie ucieszyły i które były przyczyną, że wczorajsze składanie wieńców było rzeczywiście tylko polską uroczystością a nie czesko-polską, jak to miało być" — pisze reporter. Wyraża przy tym nadzieję, że „kiedy nastanie przyszła wiosna, kiedy zostanie odsłonięty pomnik, nie pojawią się już żadne przeszkody na drodze rzeczywistego czesko-polskiego zbliżenia". Pomnika jak wiadomo nie postawiono w 1934 r. W rok potem wybudowano za to finansowaną wyłącznie z polskich środków kaplicę-mauzoleum, którą hitlerowcy zburzyli w grudniu 1940 r. Pomnik zaprojektowany i wykonany przez Pelikana odsłonięto dopiero w 1950 r. W poprzednich lat postument bywał wystawiany w wielu miejscach wraz z informacją, gdzie powinien być umieszczony, jaką tragedię upamiętnia i kto jest jego autorem... W czasie II wojny światowej przechowywał go sam autor. Wiele wody upłynęło w Olzie od tamtych wydarzeń. Dziś Żwirkowisko ma „strażnika grobu“ w osobie Józefa Kuli, który niestrudzenie oprowadza po nim wszelakie wycieczki i delegacje. Doczekało się własnego muzeum w Domu Polskim im. Żwirki i Wigury, ofiarnych stróżów pamięci w osobach braci Jana i Józefa Przywarów oraz niezapomnianego Józefa Stebla, który dał impuls do takiego a nie innego rozwoju sytuacji. Cisza nad Żwirkowiskiem jest co roku w dniu 11 września rozrywana fanfarami, pieśniami, a ostatnio nawet przelotami eskadr samolotowych. Odwiedzający Zaolzie Polacy z Polski (że tak to określę), oficjalne delegacje różnych szczebli oraz osoby prywatne składają przed pomnikiem wieńce. Pochylają się przed pomnikiem polskich lotników. Przez Zaolzian przekutym w symbol tragicznej katastrofy. Jednak o tyle związanej z Zaolziem, że nieszczęście przydarzyło się właśnie tu, i wiedzeni odpowiedzialnością za polskość Zaolzianie wzorowo zaopiekowali się nim. Jedynie w tym aspekcie Żwirkowisko odbieram jako zaolziański symbol. Na zaolziańskiej ziemi, widzę także, wiele innych równie godnych uczczenia miejsc pamięci, jednak nie tak spopularyzowanych, nie tak bezpiecznych w swojej wymowie. Tych, które mówią, że generacje Polaków-Zaolzian nie dawały się zasymilować i trwały... *** Powyższy artykuł wyraża osobiste poglądy jego autora. W dziale Opinie Gazetycodziennej.pl chcemy prezentować różne stanowiska na tematy społeczne, gospodarcze, polityczne, historyczne, kulturalne, religijne i sportowe Śląska Cieszyńskiego ludzi różnych opcji, wyznań, zainteresowań... Chcielibyśmy, aby dział Opinie naszego dziennika stał się szeroko pojętą platformą wymiany poglądów o regionie. Zapraszamy chętnych do przesyłania nam felietonów, dzielenia się z nami swoimi spostrzeżeniami oraz bieżącego komentowania artykułów.
|
reklama
|
Dodaj komentarz