Umrzeć, by żyć... Rozważania o życiu i śmierci.życie się toczy, potrzebna jest i burza i tęcza, by zachować równowagę, fot. PCS Odwiedzając groby, wspominając bliskich pomyślmy o życiu i zastanówmy się, co można naprawić, żeby pięknie żyć i bez strachu odchodzić... fot. PCS Życie to koło. Jest w ciągłym ruchu, dlatego raz czujemy siłę, moc, radość i aureolę nad głową, innym razem brodzimy we mgle zgoła innych uczuć. Czy to normalne? Wstydzimy się, bo już mieliśmy nadzieję na oświecenie, na to, że nasz wyż trwać będzie wiecznie. Co więcej! Pracujemy nad tym, bardzo się staramy, bardzo! ufff, a może za bardzo? Może po prostu przyjmijmy to, że życie się toczy, że potrzebna jest i burza i tęcza, by zachować równowagę? W kontekście wczorajszego dnia Wszystkich Świętych myślę sobie, jak bardzo prawdziwe jest powiedzenie, które mówi o tym, że im mniej potrafimy żyć, cieszyć się życiem, im mniej z tego życia czerpiemy, im bardziej się z nim bijemy, potyczkujemy, im więcej mamy do niego pretensji i żalu, a oczywiście żal i pretensje dotyczą głównie innych ludzi, zdarzeń, losu i siły wyższej – tym bardziej boimy się śmierci. W naszej kulturze śmierć jest czymś strasznym, złym, największym wrogiem. I oczywiście tak jest, ponieważ śmierć zabiera na zawsze tego, kogo kochamy. Jest nieodwracalna, ale też wiadomo, że nie ma przed nią ucieczki, dlaczego więc nie próbujemy się z nią zaprzyjaźnić? Dlaczego obchodzimy ją wielkim kołem, udajemy że jej nie ma, a wizyty na grobach służą spotkaniom znajomych. Kupujemy dziesiąty znicz, ustawiamy pod odpowiednim kątem, żeby się dobrze prezentował, wieńce z wiatrem i pod wiatr, a to wszystko po to, żeby nie myśleć za dużo i za bardzo o tym co nas boli, za czym, za kim tęsknimy i jak wielki żal mamy do tego strasznego świata, który zabiera nam bliskich. Uważne życie, umiejętność dotknięcia tego, co nas spotyka zaczyna się nie od wielkich chwil, świąt, czy uroczystości. Zaczyna się od z pozoru banalnej rzeczywistości, od szarego jak dzisiaj dnia, od zatrzymania się na chwilę przed wyjściem z domu, spojrzenia w oczy dziecku, przytulenia męża, żony, partnera, od uściśnięcia dłoni, od buziaka na dzień dobry, od spojrzenia w niebo i podziękowania za następną szansę od życia. Wszak każdy nowy, dany nam dzień jest kolejną szansą, żeby być może wszystko zacząć od nowa. Ktoś kiedyś powiedział, że drugie życie otrzymujemy w dniu, gdy zdamy sobie sprawę z tego, że mamy tylko jedno, że nie jest ono wieczne, że jesteśmy formą, która ma swój kres. Tak, wszyscy kiedyś odejdziemy. Czy warto więc żyć w niezgodzie z samym sobą? Czy warto walczyć o sprawy, które są tak naprawde błahe, a tylko my im nadajemy rangę ponad wszelką miarę? Czy warto pielęgnować żal i złość, pławić się w krytyce, niewybaczeniu, karmić plotką? Jakie to ma znaczenie? Tak naprawdę żadne. To są tylko sposoby na radzenie sobie z takim czy innym trudniejszym lub łatwiejszym, bardziej lub mniej sprawiedliwym życiem. A wybieramy takie sposoby, ponieważ wstydzimy się inaczej, tak! Wstydzimy się. W nawyk weszło nam narzekanie, plotki, krytyka, to takie normalne, naturalne, jak teraz mogę inaczej? Ależ jest to bardzo trudne, wiem, przyzwyczajenie jest wszak drugą naturą, ale może warto jednak zminiać przyzwyczajenia i nie tłumaczyć się: “tyle już mam lat, inny nie będę”? A gdyby ktoś powiedział ci, że właśnie tego u kresu swoich dni będziesz żałował najbardziej? Własnie tego, że nie porzuciłeś bezsensownej złości i żalu, że nie spóbowałeś na nowo kochać? Że nie przebaczyłeś sobie, innym? Gdyby ktoś powiedział ci, że został ci tydzień życia, co byś zrobił? ... Nie potrafimy zaakceptować śmierci, ponieważ nie umiemy prawdziwie żyć. A umieranie jest przecież jedną z najnaturalniejszych spraw, które właśnie życia dotyczą. Odwiedzając groby, wspominając bliskich pomyślmy o życiu i zastanówmy się, co można naprawić, żeby pięknie żyć i bez strachu odchodzić...
|
reklama
|
Miło napisane _ z tego czym jesteśmy. Po odpuszczeniu urojeń na swój temat - tych pozytywnych i negatywnych - z bycia jako takiego, którego nie trzeba 'robić' bo po prostu jest.
Co do komentarzy, to jak to ktoś wyartykułował - nigdy nie będziemy wolni,
dopóki nie zaczniemy innych obdarzać wolnością ;-)
albo redakcji nie zależy już na poziomie g.c. albo moje oczekiwania dobrego, profesjonalnego felietonu są za duże...po prostu, nie będę ich czytał i wcale nie pragnę, żeby moim śladem poszły tez inne osoby - przeciwne, niech i autorka oraz ci, którzy ja polubili, pozostaną usatysfakcjonowani...
Postulowanie zaprzyjaźniania się ze śmiercią to nonsens.
Śmierć jest dla każdego człowieka nierozpoznawalna, bo gdy my sami istniejemy, ona jest nieobecna, a gdy tylko się u nas pojawia, wtedy nas ... już nie ma.
Umiejętność zaakceptowania śmierci i pogodzenia się z jej nieuchronnością jest dość trudne szczególnie dla człowieka niewierzącego.
"Umiejętność zaakceptowania śmierci i pogodzenia się z jej nieuchronnością jest dość trudne szczególnie dla człowieka niewierzącego."
Dlaczego szczególnie niewierzącego? Ja jestem niewierząca i jakoś nie mam problemu z zaakceptowaniem śmierci. Nie uważam, że perspektywa zbawienia może coś ułatwić w kwestii odchodzenia z tego świata. Nie uważam również, ze człowiek wierzący jest do końca przekonany, iż pójdzie do nieba. Myślę, że żegnanie się z tym światem, z tą rzeczywistością może być również trudne dla człowieka wierzącego, mimo iż obiecuje mu się po śmierci coś lepszego niż tu, na padole ziemskim.
To wszystko zależy od tego, jak przeżyło się życie i jakie ma się doświadczenia.
W każdym razie , jako człowiek niewierzący, nie jestem mamiona jakimiś słodkimi wizjami " życia po śmierci" i wiem, że zgodnie z moją wolą zostanę skremowana, a potem już nic po mnie nie zostanie. I , powtarzam, wcale mnie to nie przeraża.
Dodaj komentarz