Małysz ciągle najlepszy [FELIETON]Od momentu, gdy Małysz ogłosił zakończenie kariery, kwestią czasu było, kiedy zasiądzie w fotelu telewizyjnego eksperta. W jego przypadku to po prostu naturalna kolej rzeczy, coś co prędzej czy później, ale raczej prędzej, stać się musiało. Nie będzie chyba przesadą napisać, że w świecie skoków narciarskich nie ma na dziś osoby, która nadawałaby się lepiej do tej roli, osoby z równie dużym nazwiskiem, z równie wielkimi osiągnięciami, cieszącej się podobnym uznaniem. A więc takiej, która ekspertem po prostu jest, a nie na siłę być próbuje. Tych drugich ostatnimi czasy mogliśmy mnożyć. Chociażby w czasie Euro 2012, gdy studio TVP nawiedzały przeróżne mary i dziwy, rzekomo futbolowi fachowcy pierwszej próby. Chyba tylko Jacyków, siostry Grycan (Jezu, jak dobrze!) i Macierewicz (jeszcze lepiej!) nie zostali poproszeni o podzielenie się swoją ekspercką opinią. Niestety, nadrobili za nich inni przebierańcy, przez co przypominające "Rodzinę Adamsów" studio TVP, od jakiejkolwiek fachowości i rzetelności oddaliło się na dystans, jaki dzieli Pułtusk od Nowego Jorku, a poziomem wiarygodności dorównało Piotrowi Fronczewskiemu w reklamie banku. No właśnie, fachowość, rzetelność, wiarygodność - Małysz-ekspert zdaje się doskonale łączyć te cechy. Przede wszystkim dlatego, że zna "branżę" od podszewki, na skokach narciarskich zjadł zęby i zdołał zgłębić zapewne wszystkie tajniki tej dyscypliny. Przy tym cieszy się dużym autorytetem, na który latami pracował na skoczniach całego świata, więc jego opinia, choćby najbardziej skrajna i niedorzeczna, zawsze będzie brana pod uwagę, zawsze trzeba będzie się z nią liczyć. W dodatku, choć i z tym różnie bywa, Małysz, co udowodnił jeszcze jako czynny zawodnik, potrafi ciekawie opowiadać, tłumaczyć etc., a to w tej roli jest wręcz niezbędne. Wygląda więc na to, że na papierze ma wszystko, aby ten interesujący egzamin zdać przynajmniej na czwórkę. Czyli na ocenę, jak na polskie warunki, naprawdę konkretną. Pamiętać należy również o jeszcze jednej rzeczy. Małysz to de facto ojciec polskich skoków narciarskich, gość odpowiedzialny za całą popularność, jaką nad Wisłą zdobyła ta - mimo wszystko - dość osobliwa dyscyplina. Mimo że od jakiegoś czasu nie startuje, dla wielu wciąż pozostaje bohaterem, idolem i sportowcem numer jeden. Nie tylko dlatego, że zawsze był najlepszy, ale również dlatego, że przy całym splendorze, jaki na niego spadł, przy tej chorej "Małyszomanii", która niejednego by wykończyła, nigdy nie wyrzekł się swojej swojskości, pozostał skromnym, prostym, a przede wszystkim normalnym facetem, którego kibice ubóstwiali i ubóstwiają nadal. Jako ekspert i komentator Eurosportu, stanowi dla nich gwarancję przedłużenia "ery Małysza". Co prawda w zupełnie innym wymiarze i w zupełnie inny sposób, ale dla kibiców to zawsze coś. Zwłaszcza, jeśli znów będą mogli oglądać go na skoczni. Nawet w tak metaforycznym ujęciu. Nikt nie ma chyba wątpliwości, że Eurosport sięgając po Małysza wykonał kapitalny ruch, który z pewnością pozwoli skraść paru widzów TVP. Smaczku sprawie niewątpliwie dodaje, że tu i ówdzie można przeczytać, chyba bardziej w charakterze plotek, że mistrzom z Woronicza również marzyło się zatrudnienie "Orła z Wisły", ale się nie udało i teraz mają pretensje. Ha, przecież nikt o zdrowych zmysłach nie postawiłby na TVP kosztem Eurosportu, to po pierwsze. A po drugie- przecież publiczna zawsze mogła przelicytować konkurencję, czyż nie? No, chyba że niekoniecznie była w stanie. Cóż, ich strata, może na przyszłość dobrze się zastanowią nim kolejny raz wyłożą gruby hajs na durne programy typu "Kocham cię, Polsko" i transmisje z absolutnie nieśmiesznych imprez kabaretowych (np. tych, gdzie występują Łowcy.B, w przypadku tej grupy największym kabaretem jest określanie jej kabaretem). Na dziś, Eurosport to dla Małysza najlepsze miejsce. Miejsce, do którego - podkreślmy to jeszcze raz - po prostu musiał trafić. I bardzo dobrze, że w końcu do tego doszło.
|
reklama
|
Dodaj komentarz