Człowiek człowiekowi… czyli kilka słów o relacjach Tajner - Małysz

Od momentu zakończenia kariery skoczka narciarskiego, wokół Małysza można zaobserwować wiele budzących wątpliwości zachowań. Najpierw krytycznie komentowano jego udział w rajdach samochodowych, zapominając zupełnie, że Małysz, jak każdy, ma prawo robić w życiu to co chce. Dalej gdy w lipcu ubiegłego roku, zbliżał się "polski turniej trzech skoczni" - Lotos Poland Tour - poszła fama, że będzie on gościem na trybunach. Adam tymczasem wybrał wczasy z rodziną. Kibice byli rozczarowani. Niesmak wywołała również postawa TVP z szefem TVP Sport, Włodzimierzem Szaranowiczem na czele, podczas transmisji z Rajdu Dakar. Panowie z "telewizji" obrazili się na Małysza, uznając chyba, że za mało na nim i jego sukcesach, zarobili. Wiślanin startował w barwach RMF FM, postanowili zatem całkowicie zignorować jego udział w tej prestiżowej imprezie, milcząc na temat jego lokat. A te jak na debiutanta były powodem do dumy i zadowolenia.

Nie najlepiej wypadł prezes Polskiego Związku Narciarskiego Apoloniusz Tajner podczas gali wręczenia nagród "Przeglądu Sportowego" i TVP dla najlepszego sportowca 2011 roku. Małysz zajął w nim trzecie miejsce. - Nie zadzwoniono ani do mojej żony, ani rodziców. Nie było zaproszenia na bal. Nagrodę, w moim imieniu, odebrał Apoloniusz Tajner. Dziękując, więcej niż o mnie powiedział o Kamilu Stochu. Przykro, że tak się to wszystko potoczyło - powiedział Małysz portalowi sport.pl. Wcześniej nigdy nie było problemu z odebraniem nagrody przez Izabelę Małysz. W 2010 roku wyjątkowo rodzina Małyszów poprosiła o odbiór Janusza Tyszkowskiego, prezesa KS Wisła Ustronianka. Teraz nikt z nimi się nie skontaktował. Tajner twierdzi, że wystąpił jako prezes PZN, a w imieniu Małysza odebrał dwie statuetki i być może telewizja nie wszystko pokazała. On nie chciał się powtarzać, więc za drugim razem mówił głównie o Stochu, który notabene był na gali. Czy faktycznie to taki problem powiedzieć dwa razy o tak wybitnej postaci i nie powtórzyć się?

Czarę przelały jednak wydarzenia związane z Pucharem Świata w Zakopanem. Dwa konkursy odbyły się w miniony weekend. - Żałuję, że nie byłem w Zakopanem, szkoda mi rozczarowanych kibiców. Ale to naprawdę nie była moja wina, że nie pojechałem pod Wielką Krokiew. Nie pozwolę nikomu robić z siebie marionetki, wszystko można było załatwić inaczej. Nie będę "małpką" na każde zawołanie. Prezes Tajner w ogóle ze mną nie porozmawiał, tylko ogłosił swoje pomysły w prasie i internecie. Kolejność powinna być odwrotna - skomentował Małysz w rozmowie z dziennikarzem sport.pl. Tu również prezes Tajner zdaje się nie widzieć żadnego problemu. Tłumaczy, że ma niewielki wpływ na działania komitetu organizacyjnego, a jak tylko się zorientował, to wysłał smsa z zaproszeniem. To jakaś nasza narodowa specjalność załatwiania co poważniejszych spraw w ten sposób?

Nie dziwi mnie rozgoryczenie Małysza, w końcu do niedawna on i  teraz Justyna Kowalczyk, to gwiazdy PZN. Rozumiem jego rozżalenie, bo po swoim byłym trenerze, opiekunie i sąsiedzie powinien spodziewać samych dobrych rzeczy. Daleka jestem od wymagania od prezesa Tajnera, by wszystkiego sam dopilnowywał. Powinien jednak mieć większą kontrolę nad pewnymi wydarzeniami. Fotel prezesa zobowiązuje. Powinien wyciągnąć wnioski z wydarzeń lipcowych, być wyczulonym na pewne zachowania, a przewidując problemy, wydać stosownie wcześniej odpowiednie dyspozycje.

Obecne tłumaczenie, to zbiór mało znaczących słów, którym całkowicie zaprzeczają czyny. Adam Małysz mógłby jeszcze wiele dobrego zrobić dla skoków w Polsce. Jeśli nie będzie miał ochoty ani zapału, będzie to całkowicie zrozumiałe. W końcu nawet w odkurzanych tylko okazjonalnie "maskotkach" baterie się wyczerpują.