, czwartek 25 kwietnia 2024
Święta w cieniu ośmiotysięcznika
Dziennikarka Martyna Wojciechowska i włoski himalaista Simone Moro ozdabiają jajka, które zjedliśmy w święta. fot. Wojciech Trzcionka 



Dodaj do Facebook

Święta w cieniu ośmiotysięcznika

WOJCIECH TRZCIONKA
Święta w cieniu ośmiotysięcznika

Baza pod Everestem nocą. Mieszkałem tu przez prawie dwa miesiące. fot. Wojciech Trzcionka


Święta w cieniu ośmiotysięcznika

Czasami nas zasypywało... fot. Wojciech Trzcionka

16 kwietnia 2006. Baza pod Everestem 5400 m n.p.m. Ekipa zaczęła dzień od świątecznego śniadania. Kucharze zostali poinstruowani, że mają ugotować dużo jajek na twardo, pokroić wędliny przywiezione specjalnie na tę okazję z Polski i przygotować żurek według przepisu. Niestety, z torebki, ale smak przywołał wspomnienia domów rodzinnych. Na deser podano domowej roboty piernik.
Tak brzmiała część pierwsza mojej depeszy spod Everestu wysłana do Polski w Wielkanoc 2006 roku. Były to jedyne święta spędzone przeze mnie poza domem. W takich dniach tęskni się za rodziną w szczególny sposób. Żona była w ciąży z Martą, a ja już od miesiąca włóczyłem się po Nepalu, towarzysząc polskiej ekipie zdobywającej najwyższą górę świata. Przede mną był jeszcze miesiąc siedzenia na wysokości 5400 m...

Jak w kamieniołomie
Ciekawi cię, jak wygląda baza pod Mount Everestem, skąd na podbój najwyższej góry świata wyrusza każdej wiosny kilkadziesiąt wypraw z całego świata? Rozbij zimą namiot w kamieniołomie. Tak właśnie tam jest.

Baza to wielkie gruzowisko kamieni. Znajduje się na morenie lodowca Khumbu. Wkoło tylko skały i pola panitentów – lodowych tworów o wysokości do kilku metrów. Na najwyższych czasami można zobaczyć trenujących wspinaczy, a na płaskim lodzie ekspedycje… kopiące w piłkę albo grające w golfa. Albo te głazy stojące na częściowo wytopionym lodzie… Przypominają kamienno-lodowe grzyby. Na swój sposób widok to osobliwy, ale na dłuższą metę przygnębiający. W bazie wszystko, oprócz kolorowych chorągiewek modlitewnych i namiotów, które stoją na kamienistych pagórkach, pod nimi, czy przy zamarzniętych oczkach wodnych – jest szare, bure i ponure. To jak kamieniołom zamieniony na biwak. Miasteczko na gruzowisku. Martwo, lodowo, wietrznie i ani śladu roślinności. Jedynymi przyjaciółmi są ptaki – jedne przypominają wróble i są tak zaprzyjaźnione z ludźmi, że po ziarenka tostów wlatują nawet do namiotów, inne – jak małe kruki, podjadają resztki pod namiotem kuchennym. Wkoło tylko góry, ale tej najważniejszej nie widać. Żeby zobaczyć Mount Everest trzeba iść dwie godziny w dół moreny. Bazę otaczają sześciotysięczniki Changri, Pumori, Lingtren, Kumbutse, siedmiotysięcznik Nupste, a za wiecznie ruchomym i trzaskającym lodospadem, którego lodowe seraki pochłonęły ostatnio trzech Szerpów, widać ścianę Lhotse (8501 m).

Zrzucasz siedząc
Baza to tylko namioty, dziesiątki namiotów różnej wielkości i różnych kolorów. Żeby przejść całą bazę, trzeba poświęcić godzinę. Nie ma tu utartych ścieżek, więc kroczy się po gruzowisku mijając namiot po namiocie, częściowo rozebrany przez turystów rosyjski helikopter, w którym kilka lat temu podczas katastrofy zginęły dwie osoby, szpital prowadzony przez dwie Amerykanki (konsultacja po 60 dolarów), kopczyki modlitewne z różnokolorowymi chorągiewkami szalejącymi na wietrze. Życie płynie tu bardzo sennie. Na jednej trzeciej obrotów. Gdy wspinacze są w bazie, oszczędzają siły na później i raczej snują się od namiotu do namiotu, niż chodzą. Poza tym, na tej wysokości każdy szybszy ruch wiąże się z natychmiastową zadyszką. Nic więc dziwnego, że choć wspinacze zabierają ze sobą do bazy piłki do nogi albo siatkówki, ostatecznie dla rozrywki i zabicia czasu wolą wieczorami zasiąść do szachów, warcabów, albo Chińczyka. To w końcu mniej wyczerpujące „dyscypliny”. Tu nawet przygotowania do wyjścia w górę przebiegają jak gra w warcaby, na pół gwizdka. Każdy rusza się najwolniej jak może, żeby nie tracić cennych kalorii, które będą niezbędne wyżej. A na tej wysokości nawet jak ruszasz się jak mucha w smole, tracisz więcej kalorii, niż na dole podczas joggingu. Miejsce wymarzone dla osób na wiecznej diecie.

Maskotki w śpiworach
Nasz obóz składał się z piętnastu namiotów członków wyprawy, nepalskiej obsługi ekipy i Szerpów. To kuchnia, mesa, namiot prasowy, prysznic i toaleta. Rozłożone były wkoło kopczyka modlitewnego, a przez środek przebiegała ścieżka, którą codziennie kroczyli turyści, obładowane do granic możliwości jaki oraz portersi, czyli tragarze (w koszach zawieszonych na głowie noszą od coca-coli, przez krzesła, po benzynę).

Każdy członek wyprawy maiał żółty, trzyosobowy namiot, a w nim ciepły śpiwór, po kilka karimat, no i prywatne rzeczy, łącznie z maskotkami od rodzin. Tomek Kobielski zabrał z domu Panią Łoś, Martyna Buddę i dwa misie, Janusz Adamski pieska, a kierownik wyprawy Bogusław Ogrodnik małpkę Bejsik pykającą fajkę. Obok namiotów stoły niebieskie beczki z depozytem, w których ekipa trzymała sprzęt wspinaczkowy i prowiant. W sumie była w nich ponad tona sprzętu. Kuchnia to stary, mocno już naciągnięty namiot, pośrodku którego stał ułożony kamienny postument, a na nim piece gazowe, butle i garnki. To jedyne miejsce w obozie, gdzie praca wrzała praktycznie od zmierzchu do świtu. To tu głównie przesiadywali Szerpowie i rozprawiali, czy rankiem będzie dobra pogoda, aby ruszyć w górę.

Wyżej niż Alpy
W Himalajach panuje właśnie wiosna. Jest jednak dość inna, niż nam znane wiosny. Przynajmniej raz dziennie sypnie śnieg, co kilka dni wieje prawie huraganowy wiatr, a noce są bardzo zimne. W południe słońce grzeje i można się opalać (plus 25 st. C), aby około 20.00 temperatura spadła poniżej 10 st. C. Raz baza niknie we mgle, innym razem w chmurach znikają szczyty nad, albo pod nami. Baza jest na wysokości 5400 m. Wyżej niż europejskie Alpy. Dla wspinaczy groźniejsze niż mróz są jednak lawiny. O tej porze roku schodzą codziennie, z większym bądź mniejszym hukiem, z rożnych stron, co godzinę, dwie, trzy, rzadziej, częściej, bliżej lub dalej. Niektóre lawiny są bardzo widowiskowe, z zapartym tchem wpatrują się w nie nawet doświadczeni i twardzi Szerpowie, którzy przez niejedno w życiu przeszli. Bo lawiny są piękne, ale tylko jeżeli są daleko.

Wielkanocna puja
Jak wyglądała nasza Wielkanoc pod Everestem? W drugiej części mojej depeszy do Polski tak pisałem:

Zaraz uroczystym śniadaniu nadszedł czas na buddyjską ceremonię puja (czytaj: pudża). Zanim nie odbędzie się ta uroczystość, żaden z członków ekspedycji nie może rozpocząć wspinaczki ponad bazę i ruszyć w góry. Przygotowano ołtarz, na którym Szerpowie ułożyli jedzenie, napoje i kadzidełka, a uczestnicy ekspedycji złożyli sprzęt do poświęcenia – raki, czekany, buty, uprzęże, flagi i maskotki, które dostali od rodzin na szczęście. Lama czytał modlitwy i kropił przedmioty zgromadzone na ołtarzu. Każdy dostał do picia miejscowe, gorące piwo chang (w smaku przypominające japońską wódkę sake, też podawaną na ciepło), a na koniec już zimne, typowe piwo jako prezent dla każdego członka ekspedycji od Szerpów. – Do tej ceremonii trzeba mieć naprawdę mocną głowę! – skomentowała ze śmiechem Martyna Wojciechowska, organizatorka wyprawy. Pod koniec, kiedy wszyscy rzucali w górę ryż na szczęście i smarowali twarz mąką na dobrą wróżbę, postawiono maszt z flagami: Polski i Nepalu, a także powieszono odchodzące od masztu buddyjskie chorągiewki modlitewne. Dokładnie w tym momencie na niebie, wokół słońca pojawił się efekt halo – obwódka taka jak tęcza. – To dobra wróżba dla całej wyprawy – stwierdził buddyjski lama.

Niezwykłe zjawisko na niebie faktycznie przyniosło nam szczęście. Miesiąc po Wielkanocy cała polska ekipa, w sumie siedem osób, wspięła się na Everest. Bez jednego odmrożenia!
Komentarze: (6)    Zobacz opinię czytelników (0)    Dodaj opinie
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy pozostawionych przez internautów. Komentarz dodany przez zarejestrowanego użytkownika pojawi się na stronie natychmiast po dodaniu. Anonimowy komentarz zostanie opublikowany z opóźnieniem, po jego akceptacji przez redakcję. Komentarze niezgodne z regulaminem będą usuwane.

ciekawy, lekki, barwny tekst - "lawiny są piękne ale z daleka" - przypomniało mi się jedno w trzech mott do mojego tekstu "Siedem przesłań górskich":
góra patrzy/na mnie/źrenicą skalistego/zbocza/śnimy siebie/nawzajem
albo część VI z niepublikowanych "Siedmiu tchnień górskich": "Olbrzymy nieodbierające życia nieostrożnym, którzy z własnego wyboru uczynili jednak spotkanie z wami ostatnim, w niepochamowanym impulsie odkrywania piękna nieistniejącej tajemncy..."
Gdy spędzaliśmy z mamą minione święta bożonarodzeniowe ("Jaskółcze gniazdo" - Jaworzynka), podczas spaceru w słoneczną pogodę, dzień obdarował wyjątkowym widokiem - piękną tęczą, okalającą, ogromnym, prawie zamkniętym kołem - słońce!
serdeczności w mijającym dniu światecznym oraz na wszystkie dni i noce 2009 roku!

Dosłownie kilka godzin temu chciałem napisać żeby wrzucił Pan jakieś fotki z Everestu (serio). To chyba jakiś znak (tu juz sie nabijam :-) ). Takich artykułów chciałoby się więcej. Ileż mozna ciągle o różnych cudach z czasów rzymskich... 666

Zapachniało przez chwilę w GC wielkim światem i górską przygodą.

Wspaniała relacja dziękuję:))

mi też się podoba, pozdro

moze admin by napisal o otwqartych dyskotekach w czasie zaloby narodowej w cieszynie moowie o zielonej???

Dodaj komentarz

Zawartość pola nie będzie udostępniana publicznie.
  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <em> <strong> <cite> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.

Więcej informacji na temat formatowania

Image CAPTCHA
Wpisz znaki widoczne na obrazku.
reklama
reklama