Prawdziwy florysta nawet z gwoździ zrobi bukietW Gazecie Codziennej mamy przyjemność gościć Pana Mariusza Raindę, który prowadzi swoją Kwiaciarnię już od 30 lat, a która na dobre zadomowiła się przy cieszyńskim rynku. – Odkąd pamiętam dziadkowie prowadzili ogrodnictwo. Handel zaczęli od betonowego straganu przy Delikatesach na Górnym Rynku, a około 1970 roku otworzyli kiosk i przez kolejnych 20 lat sprzedawali tam wyhodowane przez siebie warzywa i kwiaty – wspomina pan Mariusz Rainda. – W wakacje przez cały miesiąc, na zmianę z bratem, próbowaliśmy swoich sił jako handlowcy. Spędzaliśmy sporo czasu również na targowisku (w miejscu, gdzie był budynek Banku PKO i jest siedziba ZUS-u) lub pomagaliśmy w ogrodnictwie. Wtedy pierwszy raz ułożyłem bukiet z dwudziestu pięciu gerber. Kiedyś chodziła taka anegdota - jeśli chcesz zrobić floryście na złość, to poproś go o bukiet z gerber. Gerbera jest specyficzna, bo ma duży kwiat i lubi się obracać, a bez umieszczenia drutów, nie jesteśmy w stanie wykonać ładnego bukietu. Nieświadom tego, ułożyłem bukiet tak idealnie, że nie potrafię tego powtórzyć do dziś. Po drodze było marzenie, żeby zostać stomatologiem, praca w Biurze Paszportowo-Wizowym, rozpoczęte studia w Uniwersytecie Śląskim na Wydziale Animacji Społeczno-Kulturalnej. Lecz kiedy Dziadek powiedział mi, że chciałby, abym przejął kiosk, wiedziałem, że muszę coś wybrać – kwiaty były mi więc pisane. Rozpocząłem pracę w kiosku z kwiatami 1 lipca 1990 roku - to było z dnia na dzień. Niedługo potem wynająłem lokal znajdujący się w pobliskiej kamienicy przy ulicy Kochanowskiego 2. To tam, w malutkim pomieszczeniu, gdzie mamy teraz kwiaty doniczkowe, przez 10 lat mieściła się cała kwiaciarnia. Tam wszystko się zaczęło. Początek miałem niezbyt dobry, zbyt małe doświadczenie spowodowało falę krytyki od klientów. Zacząłem prenumerować miesięczniki i kwartalniki dla florystów, ale od samego czytania człowiek się nie nauczy - potrzebna była praktyka, trzeba było po prostu „wiązać”. Po półtora roku, te same osoby zaczęły już u mnie chętnie kupować kwiaty. Miałem satysfakcję, że jednak czegoś się nauczyłem. Po 15 latach pracy pan Mariusz Rainda zaczął uczęszczać do pierwszej w Polsce zarejestrowanej szkoły florystycznej wydającej dyplomy uznawane w Unii Europejskiej. Szkoła od początku swego istnienia była wyłącznym w Polsce partnerem Federacji Florystów Niemieckich (FDF). Do tej pory kształci na trzech poziomach nauczania: młodszy florysta, florysta, mistrz florystyki. Wykładowcami szkoły są wielkie nazwiska światowej florystyki (m.in. Andreas Faber) oraz wybitni polscy (Robert Miłkowski) i europejscy floryści. – W siedzibie PSF w Poznaniu mieliśmy egzamin teoretyczny, a cała praktyka odbywała się w Gelsenkirchen w Niemczech. W przeważającej liczbie uczyli nas wykładowcy niemieccy i zajęcia odbywały się przy pomocy tłumacza. Pamiętam pierwsze zajęcia: wykładowca prosił, żebyśmy przygotowaliśmy bukiety, a wiązaliśmy z przedmiotów zupełnie nie związanych z florystyką. Wszystkie „bukiety” poleciały w stronę ściany i do kosza. Za to pod koniec nauki wystawialiśmy swoje prace na Polagrze. Wiele się nauczyłem - od podstawy kompozycji i łacińskich nazw, po dobór kwiatów na śluby, pogrzeby i opanowanie techniki. Do dziś wykorzystuję to, czego się nauczyłem. W IHK po zdaniu egzaminów otrzymaliśmy stopień florysty z wpisem do niemieckiej Izby Rzemieślniczej. Od tego czasu jestem dyplomowanym florystą. Pan Rainda jest także członkiem Stowarzyszenia Flortystów Polskich. Stowarzyszenie należy do Międzynarodowej Organizacji Florystycznej – Florint zrzeszającej największe krajowe organizacje florystyczne w Europie. - Stowarzyszenie prowadzi liczne działania – dodaje cieszyński florysta - Mistrzostwa Polski i Regionów, wystawy, pokazy, szkolenia z udziałem mistrzów florystyki, z których, oczywiście, w miarę możliwości korzystam. Które produkty - kwiaty i dodatki są najczęściej wykorzystywane przez florystów? Jakie bukiety klienci lubią najbardziej? - Mamy bardzo zróżnicowaną klientelę – w Dzień Kobiet, Dzień Zakochanych przychodzi wiele młodzieży. Starsi klienci nie potrzebują specjalnych okazji, mają także ugruntowany gust. Bywa śmiesznie, zaskakująco, zdarzają się i gafy. Ludzie nie przywiązują większej uwagi do mowy kwiatów. Ja także uważam, że każdy kwiat jest dobry na każdą okoliczność. Faktycznie jedynie z białych kalii rzadko wykonujemy inne bukiety niż żałobne, choć są kwiaty „kaliopodobne” we wszystkich kolorach i te klienci zamawiają na różne okazje. Aktualnie trend jest taki, że ludzie polubili wszystko co jest naturalne, przewiązane, a’la polne - takie luźne i kolorowe bukiety. Pomyśleliśmy wówczas, że zmienimy charakter bukietów i odrzuciliśmy np. podstawowy asparagus - to był błąd, bo po kilku uwagach od klientów przekonaliśmy się, że nadal oczekują tradycyjnych bukietów, takich jak kiedyś. Wróciliśmy zatem do gipsówki i asparagusów. Zawsze byłem przeciwny, jeśli chodzi o sztuczne kwiaty, ale wprowadzamy je, bo klienci również ich oczekują. Obserwujemy rynek. Dużo Klientów po prostu mi ufa - mówią kwotę i „panie Mariuszu - pan wie, nie pierwszy bukiet, prawda”. Jest to bardzo miłe, gdy klienci po prostu wracają lub przychodzą nowi z polecenia. Rozumiem, że nie tyle modą, kolorem czy „mową” kwiatów, a preferencjami obdarowywanej osoby warto się sugerować przy wyborze kwiatów. A które kwiaty może Pan nazwać swoimi ulubionymi? - Kwiaty, bez których nie potrafię się obejść - to goździk, ten najbardziej pospolity, każdego koloru. Ktokolwiek do mnie przyjdzie i nie przyniesie mi goździków, to najlepiej niech nie przychodzi. Obchodziłem niedawno urodziny, więc wszystkie bukiety dostałem goździkowe. Nawet pierwszą reklamę na samochodzie miałem tylko i wyłącznie w goździki. Był taki okres, że goździki poszły w odstawkę, a ja je zawsze miałem. Teraz Klienci chetnie zamawiaja je do bukietów ślubnych. Świeże kwiaty są nieodłącznym elementem każdego ślubu - dodają mu uroku i elegancji, a każda panna młoda pragnie mieć kwiaty wybrane specjalnie dla niej. W jaki sposób doradzacie młodym parom? - Właściwie całą florystykę weselną - bukiety, kompozycje na stoły i do kościołów wykonuję sam, bo sprawia mi to ogromną przyjemność. Uwielbiam bukiety do ślubu. Ludzie często przynoszą gotowe propozycje, które widzą Wiele pięknych bukietów wyszło spod Pana ręki, ale na pewno są takie, które utkwiły Panu w pamięci. Z jakich kompozycji jest Pan najbardziej dumny? - Wszystkie bukiety staram się wykonywać bardzo ładnie i elegancko. Najpiękniejsze bukiety wychodzą wtedy, kiedy robię po swojemu, kiedy klienci mi ufają i mogę puścić wodze fantazji. Najpiękniejsze bukiety wiążę także dla mojej Mamy, która zawsze stawia je na środku stołu. Razem z Ojcem są najsurowszymi krytykami moich wiązanek. Nadal są czynni zawodowo i pracują w ogrodnictwie. Czasami mówię – Tata, a może trzeba by już trochę zwolnić – ale oni nie potrafią żyć bez tego. Zawdzięczam im naprawdę wiele - nauczyli mnie, że jest coś takiego jak praca, i że jej nie wolno się bać. Czy jest zatem coś, co zrobiłby Pan inaczej, gdyby jeszcze raz tworzył kwiaciarnię? -Czy coś bym zmienił – nie, nic. Czuję, że to, co robiłem przez 30 lat, to jest to, czego chciałem, co sprawia mi przyjemność. Siedziby także nie zmienię, zawsze będzie to ulica Kochanowskiego. Nie planuję także, żeby przenieść się do innego miasta skoro działam w Cieszynie już tyle lat. Pozostanę na tym rynku. I choć marzyła mi się sieć kwiaciarni, nie zapomnę słów mojego Ojca, który powiedział mi: dbaj o to co masz, a wszystko inne jest nieważne. Lepiej mieć jedną, porządną kwiaciarnię niż trzy czy cztery, ale średnie. To co mam i robię na co dzień, to jest to, czego potrzebuję Mariusz Rainda e-mail: kwiaciarnia@kwiaciarniamariusz.pl ul. Kochanowskiego 2, 43- 400 Cieszyn
|
reklama
|