Wielicki: Nie ma porażek. Są tylko nowe doświadczeniaO swojej pasji mógłby opowiadać godzinami. Każde kolejne zdjęcie z niemal każdego zakątka świata zachwyca coraz bardziej. Uwiecznione widoki, kultura tak odmienna od tej, z którą spotykamy się na co dzień, a przede wszystkim uśmiechnięte twarze. Twarze osób, które ciężką pracą i uporem zdobywają kolejne szczyty świata nie narzekając na ból, czy niepowodzenie. Nie poddają się po pierwszej próbie, wchodzą do skutku, by osiągnąć upragniony cel. - Alpinizm to emocje, raz pozytywne, raz negatywne. Jednego dnia lecą łzy szczęścia, drugiego jest płacz - komentuje Krzysztof Wielicki. To on jako pierwszy człowiek zimą wszedł na Lhotse, Kangczendzongę oraz Mount Everest. To on w gorsecie, który nosił po uszkodzeniu kręgosłupa zdobył Lhotse. - Mój lekarz kategorycznie zabronił mi jakiejkolwiek wspinaczki. Biedny z gazet dowiedział się, że go nie posłuchałem - wspomina z uśmiechem Wielicki. Nie dość, że w gorsecie, to jeszcze samotnie w noc sylwestrową. To jednak nie jedyny samotny zasługujący na podziw wyczyn himalaisty. Na Broad Peak dostał się zaledwie w ciągu jednego dnia. Także samotnie, wytyczając nowe szlaki, wspiął się na Shisha Pangme, Dhaulagiri, Gasherburm II i Nanga Parabat. Świadkami wspinaczki tego ostatniego szczytu byli jedynie pakistańscy pasterze. - Obserwowali mnie przez lunety z pobliskich łąk, kiedy zszedłem do nich powiedzieli tylko "well done" (przyp. red. "dobra robota"). Mieli strasznie zdziwione miny, że udało mi się samotnie wejść na szczyt. To tak, jakby facet z Dębowca przyszedł pod górę, zapytał gdzie ona jest, dostał wskazówki i poszedł w jej stronę - śmieje się himalaista. - Tam jednak dotarło do mnie, że kolejną górę zdobywam samotnie - dodaje. Aż cztery razy podchodził na K2. W końcu się udało. Podczas letniej wyprawy w 1996 roku Krzysztof Wielicki osiągnął swój cel. - Alpinizm opiera się na ryzyku. Gdyby nie byłoby ryzyka nie byłoby alpinizmu. Samo wspinanie się jest proste, jak już się zacznie to nie ma odwrotu - mówi Wielicki. Himalaista podkreśla jednak, że przygoda z alpinizmem to nie tylko szczęśliwe chwile. To mnóstwo chwil załamania, zwątpienia, tragicznych momentów, pożegnań swoich współtowarzyszy. Ludzi wielkiej chęci walki, ambitnych i gotowych poświęcić bardzo wiele, by osiągnąć szczyt. Wandzie Rutkiewicz i Jerzemu Kukuczce nie było to dane. - To byli niezwykli ludzie. Świetnie zapowiadający się alpiniści, którzy mieli to szczęście, że urodzili się w odpowiednim czasie. W czasie, w którym tworzyliśmy polski alpinizm - dopowiada Wielicki. - Wanda była dla mnie bardzo ważną postacią, była strasznie uparta. Gdyby żyła z pewnością byłaby ikoną gór, gdyby nie zaginęła na Kangczendzondze z pewnością byłaby pierwszą kobietą, która zdobyłaby Koronę - dodaje. Kolejne spotkanie w Willi Słonecznej odbędzie się 26 października. Jego bohaterem będzie Krzysztof Wojtera.
|
reklama
|
Dodaj komentarz