Mistrzostwa Świata: Słaby start PolakówJeszcze kilka dni temu wydawało się, że ten turniej może okazać się przełomowy dla polskiego hokeja. Śmiałe głosy działaczy, a także samych zawodników, deklarujących walkę o awans do grupy najlepszych reprezentacji świata pozwalały wierzyć, że jesteśmy świadkami odrodzenia tej dyscypliny - Polacy po raz ostatni wśród najsilniejszych narodowych reprezentacji występowali w 2002. Niestety, sami gracze, jak i ich kibice dość szybko zostali sprowadzeni na ziemię. Po dwóch porażkach, odniesionych w słabym stylu (1:3 z Włochami i 1:4 z Koreą Płd), wszyscy błyskawicznie zweryfikowali plany. W tej chwili nikt już nie mówi o awansie, a podstawowym celem tej kadry jest utrzymanie się na zapleczu elity. - Mamy jeszcze do rozegrania trzy mecze, a więc dziewięć punktów do zdobycia. Nikt nie składa broni - zapowiada Jacek Płachta, trener polskiej reprezentacji. Każdy obserwator turnieju musi jednak przyznać, że o punktową zdobycz w meczu ze Słowenią, która w tym turnieju idzie jak burza (7:1 z Japonią i 3:1 z Włochami), będzie szalenie trudno. - Dla mnie Słoweńcy to faworyci całych mistrzostw - dodaje trener Płachta. Jednak teraz właśnie z tak mocnym rywalem, a także Austriakami, którzy wraz ze Słoweńcami przed rokiem opuścili szeregi elity, trzeba będzie poszukać punktów. Wiele wskazuje na to, że Polacy o zachowanie miejsca w Dywizji 1A będą walczyć z Japończykami, którzy podobnie jak Polacy mają na swoim koncie dwie porażki (1:7 ze Słowenią i 1:3 z Austrią). Na pewno jednak wszyscy chcieliby uniknąć scenariusza, w którym o wszystkim decyduje ostatni mecz z reprezentantami z Kraju Kwitnącej Wiśni, jaki Polacy zagrają w piątek na zakończenie mistrzostw. - Biorę całkowitą odpowiedzialność za tą reprezentację. O naszych porażkach decydowały indywidualne błędy, których popełniliśmy więcej od rywali. Myślę, że problem znów tkwi w głowach, być może w pierwszym meczu moi zawodnicy nie wytrzymali presji, w drugim było nieco lepiej. W każdym razie przed kolejnymi spotkaniami musimy odpocząć przede wszystkim mentalnie - przyznaje trener Płachta. Czy psychiczny odpoczynek od obciążeń turniejowych poskutkował przekonamy się już w dzisiejszy wieczór, 26 kwietnia, gdy Polacy zmierzą się z faworyzowaną Słowenią. W tym meczu na lodzie zobaczymy zresztą dwóch graczy związanych z trzynieckimi Stalownikami. Podporą polskiej kadry wciąż pozostaje napastnik Aron Chmielewski, który jednak jak dotąd nie zapunktował na tym turnieju, choć kilkakrotnie stawał już przed szansą pokonania golkiperów z Korei i Włoch. Z kolei w drużynie słoweńskiej zapewne w drugiej formacji pojawi się obrońca Jurij Repe, który w młodzieżowych drużynach Stalowników występował już od 2009 roku. Wprawdzie w minionym sezonie zanotował jedynie dwa występy w barwach pierwszego zespołu Oceláři, a w całej swojej karierze trzyniecką bluzę przywdziewał zaledwie trzykrotnie, to jest graczem kojarzonym także z udanych występów w przeszłości w pierwszoligowym AZ Hawierzów. 21-letni obrońca gra dla siebie udany turniej - nie tylko dobrze wywiązuje się z zadań defensywnych, ale także śmiało włącza się do ofensywnych poczynań swojej drużyny i ma na swoim koncie gola oraz asystę. Z kolei w pierwszym słoweńskim ataku występuje Andrej Hebar, który także był w przeszłości z Trzyńcem, zaliczając w jego barwach ekstraligowe występy w latach 2003-2006. W ekipie słoweńskiej znajdziemy zresztą graczy związanych obecnie z czeską Ekstraligą, jak Blaž Gregorc, w ostatnim sezonie reprezentujący barwy klubu z Pardubic czy Robert Kristan, na co dzień bramkarz chomutowskich Piratów. Po wtorkowym boju ze Słowenią już dzień później, 27 kwietnia, o godz. 20.00, rywalem Polaków będzie kolejny faworyt do awansu - reprezentacja Austrii, która na razie wygrywa, jednak nie jest tak przekonująca w zwycięstwach jak zespół z Bałkanów. Z pewnością jednak w katowickim Spodku imponują kibice z Villach, Linzu czy Salzburga, którzy na meczach swojej drużyny potrafią stworzyć wspaniałą atmosferę.
|
reklama
|
Dodaj komentarz