Republika Bolko Kantor Teatru CST, czyli pytanie o normalnośćSzybko - już od pierwszych scen - okazało się, ze moje obawy były zupełnie niepotrzebne. W "Republice Bolko Kantor" Bogusław Słupczyński zajął się bowiem życiem osobistym znanego już widzom Teatru CST bohatera. Reżyser, scenarzysta i odtwórca głównej roli, w krótkich, dynamicznych, ale i symbolicznych scenach wchodzi w świat wewnętrznych imperatywów boksera, żołnierza, pacjenta szpitala psychiatrycznego, społecznika i opozycjonisty. W "Republice…" nie ma miejsca na tragedię wyrażoną wprost. Słupczyński opowiada historię językiem tragikomicznej groteski. Zestawia świat pacjentów szpitala psychiatrycznego z mentalnym światem liderów komunistycznego systemu. Mamy tu do czynienia jakby z licytacją na "nienormalność", piętrzącą poziom absurdu ówczesnej rzeczywistości społecznej. Naprzeciw pacjentów z Rybnika stają dwaj wytrawni i nieodgadnieni funkcjonariusze partyjni – towarzysze Gerard i Bernard (warto zauważyć bardzo dobre role Łukasza Matuszka i Tomasza Pisarka). We wręcz purnonsensowych sytuacjach - takich jak igrzyska w szpitalu psychiatrycznym, golenie funkcjonariusza partyjnego, rozmowa o prześladowaniu psów, przesłuchanie w Urzędzie Celnym - autor ujawnia fenomen Kantora, który polega na mimowolnej umiejętności dekonstrukcji systemu ograniczeń i na nieprzejednanym, upartym trzymaniu się, z pozoru absurdalnych, pomysłów i ideałów. Bo jakiemu pacjentowi szpitala udałoby się namówić lekarzy na budowę boiska i organizację zawodów sportowych w 1952 roku? Komu przyszłoby do głowy, aby samemu wymierzać sprawiedliwość ludziom i historii, na przykład karząc złych właścicieli czworonogów kijem? Kto byłby w stanie oddać swój majątek – cały żołnierski żołd z II Korpusu Polskiego na odbudowę Polski, by potem przemycać kilka paczek papierosów zarabiając w ten sposób na utrzymanie? Owo "kantorowskie" spiętrzanie absurdu i paradoksu finalizuje się w scenie, kiedy Bolko nagradza kolegów-pacjentów medalami za "igrzyska olimpijskie". Scena kończy się nieśmiałym, niby groteskowym odśpiewaniem przez "wariatów" polskiego hymnu. Pojawia się nawet malutka biało-czerwona chorągiewka. Oglądając tę scenę doskonale już wiemy, gdzie została zamknięta prawda, wolność, nieskrępowane myślenie i odczuwanie. Wiemy, czym jest "Republika" Kantora. To jedna z najmocniejszych scen tego spektaklu. Ale to jeszcze nie koniec. Reżyser i jego zespół niespodziewanie przenosi akcję w czasy współczesne. Podobnie jak w "Bolko Kantorze", Słupczyński w dłuższej scenie kreśli obraz współczesnego cieszyńskiego społeczeństwa - jakże podobnego do setek innych w małych polskich (może nawet nie tylko polskich) miastach, a przez to archetypowego. Tym razem mamy do czynienia z przedstawicielami lokalnego samorządu. Radni na nieoficjalnym spotkaniu rozprawiają się z legendą Kantora. Scena ta rozpisana wykonawczo w sposób charakterystyczny dla stylistyki teatru alternatywnego, a nawet kabaretu, ujawnia specyficzny i zakulisowy sposób podejmowania "demokratycznych" decyzji. Na widowni wybucha śmiech zrozumienia. Współcześni liderzy tworzą swój obraz historii i niejako potwierdzają (jak działacze partyjni sprzed kilkudziesięciu lat), że Kantor był "inny i dziwny" i że "nie ma jakby należytych podstaw" do uznania takich zachowań. Zanegowanie dokonań Kantora jest błędem i jest jednym z powodów zapowiedzianej w spektaklu katastrofy. "Ten taniec nazywa się błogosławiony" ogłasza z głośnika anonimowy "trener" społeczeństwa. "Zapamiętajcie ten taniec!" - krzyczy, a my rozpływamy się w zautomatyzowanym tańcu do muzyki jakiegoś turbomarszu. Na ścianach pojawiają się oblicza osobistości XX wieku. To ci, do których Kantor pisał i z którymi rozmawiał. Dzięki którym był nagradzany i karany. W jednym rzędzie królowie, prezydenci, pierwsi sekretarze i papież Pius XII. Taniec trwa w najlepsze. My - społeczeństwo - wykonujemy posłuszne kroki w pacyfikowanym świecie. Czy poczucie wyjątkowości, odrębności, indywidualności, swobody, piękna, ludzkiej solidarności już nie istnieje? Zaraz przychodzą na myśl katastroficzne wizje znane z twórczości Stanisława Ignacego Witkiewicza, a realizujące się współcześnie. Ich koniec nie nastąpił, jakby się wydawało, wraz z upadkiem totalitaryzmów. "Republika…" też brzmi jak ostrzeżenie. Spektakl dowodzi, że reżyserowi nie chodziło jednak jedynie o włączenie się ze swym komentarzem w dzieło Kantora i jego legendę. Dzięki literaturze listów Bolka i jego żony Heli, dowiadujemy się, jaką cenę płaci rodzina za jego niewątpliwe bohaterstwo. Z ujmującą prostotą aktorzy "dialogują" ze sobą fragmentami autentycznych listów. Wyłania się z nich obraz cierpienia Heli (Katarzyna Słupczyńska), ich dzieci, zawiedzionych nadziei rodziny - szczególnie żony. Wielki Bolko jest też wielkim egocentrykiem. Uparty, bezkompromisowy i dumny. Nie potrafi się wyzwolić od poczucia misji. Tym samym krzywdzi najbliższych i ostatnich wiernych mu ludzi. Spektakl nie osądza i nie usprawiedliwia Kantora. Raczej dostrzega, że bez takich, niemal metafizycznych postaci, nie moglibyśmy właściwie rozpoznać istoty naszego świata, naszej rzeczywistości – i w mikrokosmosie Cieszyna, i w "globalnej wiosce". Zauważmy, że w najnowszym spektaklu Teatru CST zespół aktorski porusza się swobodnie w różnych stylistykach wykonawczych, a reżyser w rozmaitych konwencjach teatralnych. Grupa włada własnym, autonomicznym językiem. Przedstawienie "Republika Bolko Kantor" dowodzi też, że praca Teatru CST włącza się wyraźnie w nurt zadeklarowanego w Legnicy przez Jacka Głomba "teatru opowieści". Warto pamiętać, że "kontrrewolucja" w teatrze polskim, ogłoszona niedawno przez Głomba, trwa już od dawna w CST w Cieszynie - w małej salce na parterze odrapanej kamienicy, w sąsiedztwie starego więzienia i zakładu pogrzebowego. Piotr Machul - dziennikarz. Uczestnik wielu projektów artystyczno-badawczych Ośrodka Praktyk Teatralnych Gardzienice. Teksty o teatrze alternatywnym publikował m.in. w "Kontekstach" i "Autoportrecie". Spektakl ponownie zobaczyć będzie można 26 lutego w siedzibie Teatru CST w Cieszynie (ul. Chrobrego) o godzinie 20.00. Bilety, w cenie 30 zł, można nabyć w Cieszyńskim Centrum Informacji.
|
reklama
|
mocno ambitne, czasami trudno nadążyć za narratorem,polecam- Mistrz i Małgorzata to nie jest- choć może, - polecam -tylko te warunki
trochę wstyd, a zapomniałbym- na sztuce była też Pani Poseł ciekawe czy jej się podobało i czy za mocno nie zmarzła?
Świetna recenzja. Wszystko już wiem i chyba te trzy dychy zostaną w mojej kieszeni.
a ja nie byłem.. ale zamierzam:-) i o ile się nie mylę to spektakl jest 26 lutego nie o 18.00 a o 20.00...
Byłem, widziałem, zapamiętałem...
Dodaj komentarz