Męska nie-solidarność w miłosnym kryzysieAutor "Klubu kawalerów" Michał Bałucki został okrzyknięty dramatopisarzem mieszczańskich komedii z pogranicza farsy. I dokładnie taki jest też najnowszy spektakl, prezentowany na polskiej scenie. To niepozbawiona uroku komedia, z przewidywalnym finałem, który właściwie wydaje się oczywisty praktycznie od pierwszej sceny. Władysław Topolnicki zgłasza się do Klubu kawalerów, bo dostał kosza od panny, którą kocha. W Klubie spotykają się panowie chorobliwie wstydliwi lub "po przejściach", którzy nade wszystko cenią wolność, grę w karty, swobodny dostęp do alkoholu i miłość, ale niezobowiązującą. Dla nich instytucja małżeństwa to symbol zniewolenia i ograniczenia, na które ich męski honor nie może dać przyzwolenia. Panowie utwierdzają się wzajemnie w przekonaniu, że stan kawalerski jest lepszy i nie warto tego zmieniać. Jako jedyny doświadczony małżeństwem w tym gronie jest jest "kawaler z odzysku", Pan Piorunowicz. Porzucił swoją żonę po kolejnej kłótni o mało istotne drobiazgi, choć dla niego, to problemy nie do przeskoczenia. Jednak wystarczy by w klubie zjawiła się ponętna Jadwiga Ochotnicka, która chce odzyskać męża, by uporządkowany, składający się z męskiej solidarności świat, zatrząsł się w posadach. Jadwiga prowadzi skomplikowaną intrygę, by zmiękczyć zatwardziałych kawalerów. Perypetie bohaterów, choć zbudowane ze znanych stereotypów, bawią, bo aktorzy obdarzają swoich bohaterów wdziękiem i przede wszystkim bardzo dobrym warsztatem aktorskim. "Klub kawalerów” to pogodna, zabawna opowieść o tym, że wobec miłości każdy jest równy i może stracić głowę dla ukochanej osoby, niezależnie od przekonań i postanowień. Reżyser sprawił, że tekst Bałuckiego brzmi zadziwiająco aktualnie. Tę pełną wdzięku i humoru komedię polecam obejrzeć. Spektakl od września w repertuarze Sceny Polskiej.
|
reklama
|
Dodaj komentarz