Kilka refleksji nt. festiwalu im. Ryśka Riedla (OPINIA CZYTELNIKA)Pierwsza z nich - ogólna, dotyczy samej lokalizacji festiwalu. Wielu uczestników, jak i organizatorów, dalej nie jest w stanie przeżyć przenosin imprezy do Chorzowa. Wydaje mi się, że lament jest trochę na wyrost. Biorąc jednak pod uwagę tak wielkie zainteresowanie samym festiwalem, a może bardziej kultem Ryśka jak i Dżemu jako zespołu w ogóle, włodarze miasta Tychy, powinni się mocno puknąć w głowę i czym prędzej sprowadzić festiwal do Paprocan. Przyznam się, że nie wiem jak impreza ta prezentowała się na terenie starej lokacji, ale zasłyszane opowieści stworzyły mi obraz niemalże wypoczynkowej idylli. Ciekawe. Aktualna lokacja w Chorzowie nie ustępuje przecież ani katowickim Trzem Stawom, które szybko i w pełni zasłużenie zyskały sobie miano doskonałego terenu pod tego typu imprezy, ani lotnisku na którym odbywa się krakowski Coke Live Festival. A czy w kwestiach czysto organizacyjnych coś zasługuje na poprawę? Owszem. Jednym z elementów wymagających poprawy - a może bardziej dosadnie - w ogóle umiejscowienia na terenie festiwalu, to umywalki z bieżącą wodą i/lub kontenery z prysznicami. Jest to absolutny mus. Powiedzmy sobie szczerze, upały ostro dawały się we znaki, a kąpiel w deszczówce czy w oddalonej nieopodal fontannie to atrakcja tylko dla "’wybranych"’. Kolejna sprawa to utrzymanie porządku na polu namiotowym oraz selekcja kompletnie odurzonych ludzi. Wielu z uczestników zdecydowanie pomyliło festiwal "Ku Przestrodze" z Woodstockiem, co zaowocowało m.in. przegapieniem koncertów obu gwiazd poszczególnych dni. Wiem, że to praktycznie niemożliwe, aby kontrolować tak dużą ilość ludzi na tak ograniczonym areale, ale skoro potrafią to zrobić przykładowo w Brzeszczach (vide Rock Reggae Festival) to uda się to również w Chorzowie. Oprócz powyższych jak dla mnie, było za dużo Dżemu w Dżemie. Rozumiem kult zespołu, a nawet fanatyzm, jednak za najgorszą z możliwych kar uważam słuchanie przez bite 24 godziny, w namiocie z napojami, materiału tego samego zespołu. Dość powiedzieć, że w czasie występu owej gwiazdy kilka tysięcy gardeł (pewnie już zmęczonych uprzednim wykrzykiwaniem tekstów) nie było w stanie nawet odśpiewać połowy refrenów z „hitów’’ zespołu. Nie wiem, czy Ci wszyscy ludzie żyją wspomnieniami, ale jeśli zespół (całkiem dobry zresztą) produkuje się na scenie dla nich, to warto dać im też coś od siebie, nie tylko skupienie i uwagę, ale żar i upust emocji, których przecież nie brakowało gdy zupełnie spontanicznie zasiadali sobie z gitarą bądź innym instrumentem i śpiewali/tanczyli do znanych na pamięć kompozycji. Szkoda, bo okazyjne podrygi, a nawet szokująca "ściana śmierci" to jednak trochę za mało. Rozumiem, że charakter muzyki Dżemu jak i gospodarza pierwszego dnia - Cree, nie jest wybitnie żywiołową formą ekspresji, ale bawić można się na różne sposoby, a nie ma nic lepszego jak zadowolony tłum i (niemłodzi) muzycy, którym rzeczywiście jeszcze się chce. Muzycznym zaskoczeniem był (i jeszcze na długo pozostanie) występ Czterech Szmerów. Grupę, która do bólu przypomina Airbourne, AC/DC widziałem kiedyś w Katowicach, a jak mnie pamięć nie myli to w Cieszynie również, i z tego co pamiętam, to wtórność materiału tejże kapeli nie zrobiła wtedy na mnie większego wrażenia. Dziś, kilka lat po tamtym koncercie, zobaczyłem zespół, który z powodzeniem radzi sobie na wielkiej scenie, gra z luzem, jajem, a mimo, iż wykonują raczej rzemieślniczą robotę, ‘’morda’’ cieszyła mi się jak małemu dziecku. Po prostu, dobre, żywiołowe granie, które trafiło na spragnionych tego typu dźwięków ludzi. Tego samego nie można powiedzieć o zespole Harlem na który ostrzyłem sobie zęby, ale cóż - może innym razem. Na zakończenie o tym jak jeden z reporterów zagadał do mnie czy blues to technika a może dusza. Biorąc pod uwagę klimat tego festiwalu, tych wszystkich ludzi, którzy wciąż mocno wierzą w te dźwięki - zdecydowanie dusza. Dokładnie bluesowy groove, puls i feeling, którego często nie ma na przykład w moim ukochanym metalu, a do którego warto wracać choćby od święta. Jedno takie święto już za nami, a kolejne odbędą się w ciągu nadchodzących tygodni. Katowice oraz miasta ościenne upodobały sobie bluesa i mocno promują zarówno młodych zdolnych artystów, jak i weteranów. Mnogość imprez związanych z tą muzyką zaskakuje, a zresztą, nawet jeśli nie są to plenerowe eventy, to zlokalizowana nieopodal terenu festiwalu "Leśniczówka" czy ciesząca się ogromną popularnością wciąż nowa na ulicy mariackiej w Katowicach "Katofonia", regularnie dają nam (Wam) dużą dawkę bluesa.
|
reklama
|
Dodaj komentarz