, piątek 19 kwietnia 2024
Tradycje nam się wymieszały...
Halina Młynkowa-Nowicka. fot. Krzysztof Opaliński 



Dodaj do Facebook

Tradycje nam się wymieszały...

Tradycje nam się wymieszały...

— Święta w domu rodzinnym to dla mnie zawsze ogromne przeżycie — mówi — Halina Młynkowa-Nowicka. fot. Krzysztof Opaliński


Tradycje nam się wymieszały...

Halina z mężem Łukaszem. fot. ARC


Tradycje nam się wymieszały...

Piosenkarka z 6-letnim synkiem Piotrusiem. fot. ARC


Tradycje nam się wymieszały...

Halina z mężem Łukaszem podczas wakacji w Afryce. fot. ARC

— Współpracuję z amerykańskimi nauczycielami, którzy przygotowują m.in. Beyonce, Celine Dion, Stevie Wondera, uczyli świętej pamięci Michaela Jacksona. W styczniu wchodzę do studia, by nagrać nareszcie solową płytę. Mam nadzieję, że pojawi się wiosną — mówi Halina Młynkowa-Nowicka.
Piosenkarka, która wciąż kojarzy nam się z zespołem Brathanki, chociaż ich drogi rozeszły się przed sześcioma laty, święta spędza z mężem Łukaszem i 6-letnim synem Piotrusiem w rodzinnym Nawsiu na Zaolziu.

Jak się rozpoczęła pani przygoda ze śpiewem?
— Nasz dom był zawsze rozśpiewany, to było fantastyczne miejsce. Rodzice wciągali mnie do muzyki od dziecka i teraz nie mogę sobie już wyobrazić bez niej życia. Dzieciństwo przeżywałam jednak w okresie, kiedy śpiew traktowano jako rozrywkę „po godzinach”. Kiedy powiedziałam rodzicom, że marzę o zawodowej karierze muzycznej, usłyszałam słowa: „Nie wygłupiaj się...”. Zwłaszcza ojciec chciał mnie przed tym moim marzeniem uchronić. Pomimo to muzyka zwyciężyła. A kiedy udało mi się dostać do szkoły jazzowej w Krakowie, ojciec był bardzo ze mnie dumny... Śpiewałam od dziecka, już jako trzyletnia dziewczynka występowałam na Gorolskim Święcie, później na imprezach nawiejskiego koła PZKO, jabłonkowskiej szkoły podstawowej. Zwłaszcza zapadły mi w pamięci wyjazdy do znajomych mieszkających w Ujsołach, gdzie się sporo muzykowało i zawsze mnie wyrywano do śpiewu. Stałam na stole lub krześle, ojciec przygrywał na akordeonie, a ja śpiewałam. I byłam... zła, bo odrywano mnie od zabawy.

Potem śpiewała pani w zespole „Olza”...
— Byłam „olzianką” przez całe cztery lata liceum, zrezygnowałam dopiero na studiach, bo z Krakowa trudno było dojeżdżać na próby. Zmieniły się też moje preferencje muzyczne. Zakochałam się w jazzie i zaczął mi ten styl trochę kolidować z folklorem. Jestem człowiekiem, który nie potrafi robić czegoś na pół i jeśli czemuś oddaję serce, to w stu procentach. I tak się stało z jazzem. Rzuciłam na drugi tor muzykę ludową, która przez tyle lat była mi bardzo bliska. Ale zaśpiewałam później na jednym ze spotkań jubileuszowych „Olzy” w Klubie PZKO przy ul. Bożka w Czeskim Cieszynie, gdzie kiedyś sporo czasu spędzałam na próbach. Teraz jednak, na 55-lecie, nie mogłam przyjechać, bo 12 grudnia miałam koncert. Żal mi z tego powodu, zwłaszcza, że mąż Łukasz z synem byli w tym czasie na Zaolziu, bo Piotruś przyjechał już do babci na święta.

Wspominała pani o studiach w szkole jazzowej, ale był też Uniwersytet Jagielloński...
— Studiowałam etnografię. To było takie moje kombinatorstwo. Chciałam śpiewać, ale rodzice byli kategorycznie przeciw studiom muzycznym. Dlatego postanowiłam dostać się na studia „normalne” i po roku przenieść się do szkoły muzycznej. W końcu jednak zakochałam się w etnografii i do dziś wspominam mile tamte studenckie czasy. To był wyjątkowy czas w moim życiu. Byłam studentką wspaniałego uniwersytetu, a zarazem mogłam realizować moją największą pasję, czyli śpiewanie. Cudowni wykładowcy w szkole jazzowej, Maria Lamers, Marek Bałłata,czy Grzegorz Motyka nauczyli mnie podstaw sztuki wokalnej, dzięki czemu nie zdarłam głosu grając koncerty z zespołem Brathanki dzień w dzień przez cały rok. Teraz mam jedną nauczycielkę oraz współpracuję z amerykańskimi nauczycielami, którzy przygotowują m.in. Beyonce, Celine Dion, Stevie Wondera, uczyli świętej pamięci Michaela Jacksona... To dla mnie bardzo cenne zajęcia.

To właśnie w Krakowie rozpoczęła się pani przygoda z Brathankami, z którymi jest pani do dziś najczęściej kojarzona.
— Tak, nagraliśmy trzy płyty. Ale mój wokal z trzeciej płyty został skasowany i śpiewają na niej nowe dziewczyny. Zachowałam tamten oryginał na pamiątkę. Szkoda mi tego, bo do trzeciej płyty włożyłam najwięcej serca, było na niej najwięcej mnie. Bo na pierwszej, „Ano”, jeszcze nie wiedziałam do końca, co się dzieje, a przy nagrywaniu drugiej byłam w trakcie tras koncertowych tak zmęczona, że nie jestem w pełni zadowolona z rezultatu. Trzecia miała być moja. Żal więc. Ale dziewczyny bardzo skrupulatnie skopiowały moją linię wokalną. I to nie jest zarzut wobec nich. Widać jednak, że chłopakom zależało na tym, by się trzymać pewnej koncepcji. Przyznam, że kiedy słyszałam piosenkę promującą płytę, długo się zastanawiałam: ja to śpiewam, czy ktoś inny?

Z Brathankami pożegnała się pani w 2003 roku. Występując wtedy w Jabłonkowie wspólnie z czeską kapelą Čechomor powiedziała pani, że szykuje płytę solową. Nie doczekaliśmy się jej...
— Płyta ta po prostu nie została wydana, tak samo jak kilka kolejnych. Nagrywałam płyty, ale kiedy już dochodziło do finalnego momentu, rozstawaliśmy się z producentami. Przeważnie nie byłam zadowolona z nagranego materiału, a nie chcę wychodzić na rynek z byle czym. Chcę zaistnieć z muzyką, która do mnie przemawia, dzięki której mam coś do powiedzenia. Z tymi projektami po prostu się nie utożsamiałam, utożsamiali się z nimi tylko producenci. To były piękne piosenki, ale na nagraniu jak gdyby nie do końca opowiedziane przeze mnie. Po moim odejściu z Brathanków rozpoczął się okres siedmiu lat poszukiwań. Przede wszystkim ludzi, którzy by zrozumieli, o co mi chodzi.

Teraz jednak szykuje pani płytę, pierwszą solową. Chociaż występowała pani na płytach swoich kolegów, na przykład Piotra Rubika.
— To tak gościnnie, po koleżeńsku. Natomiast w styczniu wchodzę do studia, by nagrać nareszcie płytę swoją. Mam nadzieję, że pojawi się ona wiosną. Zdradzę, że chodzi o coś kompletnie innego, niż robiłam do tej pory. Wydaje mi się, że bardzo dojrzałam muzycznie, odezwały się we mnie głębokie nie spełnione, nie zrealizowane treści muzyczne i brzmienia. Chodzi o klimaty jazzowe, nawet R'n'B, chociaż nie lubię tego ostatniego określenia. Nie ukrywam jednak też, że nie uciekam też od folku i muzyki świata.

Z jakimi autorami pani współpracuje na płycie?
— Nie mogę na razie zdradzać. Mogę tylko uchylić rąbka tajemnicy – tekst do jednego z utworów napisała wspaniała poetka Renata Putzlacher, którą bardzo cenię.

Pani ojciec, Władysław Młynek, był świetnym poetą. Czy pani odziedziczyła po nim poetyckie geny?
— Myślę, że mamy z ojcem wiele wspólnych cech. Na przykład temperament. A jeśli chodzi o teksty, napisałam do paru swoich piosenek, które trafiły na te nie wydane, niestety, płyty. Śpiewam je jednak na koncertach. Ale na nowej płycie na razie nie znalazłam jeszcze miejsca dla swoich tekstów. Natomiast kilka przepięknych tekstów napisał dla mnie mój mąż, Łukasz Nowicki, a także krakowski poeta Michał Zabłocki, który pisuje dla Grzegorza Turnaua.

W roku 2003 braliście z Łukaszem Nowickim ślub w Nawsiu, przyjechało wiele polskich gwiazd. Jak celebrytom podobało się Zaolzie? Bo nie wszyscy chyba wiedzieli, że tu mieszkają Polacy?
— Środowisko, w którym się poruszam, wie o tym doskonale, bo dużo o Zaolziu opowiadam. We wszystkich wywiadach spora część poświęcona jest naszemu regionowi. A jeśli chodzi o ślub, to o gościnności Zaolzia, o smacznych potrawach wszyscy goście weselni wiedzieli i bardzo im się podobało. Bałam się tylko jednego – na Zaolziu nie ma miejsca, w którym można by pomieścić prawie 200-osobową grupę gości. Wynajęliśmy więc salę w Domu Kultury w Kocobędzu. Ale ona nie jest zbyt reprezentacyjna, to prawie że sala gimnastyczna. I rzeczywiście, kiedy przyjechaliśmy z nawiejskiego kościoła do Kocobędza, przyjaciele z Polski byli poniekąd zaskoczeni. Ale atmosfera, zespół, który grał, fantastyczne potrawy, to, jak nas przyjmowano – mówię o grupie teatralnej z Milikowa i wspaniałej pani Wandzie Suszka, to wszystko spowodowało, że przerażenie przemieniło się w zachwyt. Bawiliśmy się do ósmej rano... Po weselu wiele znajomych gwiazd mówiło, że chętnie by jeszcze raz przyjechały na Zaolzie...

Jak pani spędza święta Bożego Narodzenia?
— W Nawsiu, jak zawsze. Święta w domu rodzinnym to dla mnie zawsze ogromne przeżycie. Ale to już nie te typowe zaolziańskie święta, bo w naszej rodzinie tradycje trochę się przemieszały. Są potrawy zarówno z Zaolzia, jak i z Polski. Do zaolziańskiej ryby, sałatki i grochówki, która zawsze u nas musi być, dochodzą polskie potrawy – zupa grzybowa, bez której mój mąż Łukasz nie jest w stanie funkcjonować, a także pierogi z grosikiem na szczęście w środku, śledzie, ćwikła... A do tego wspaniałe ciasteczka mamy. Fakt, że tradycje nam się wymieszały, dodaje świętom uroku. Oprócz Jezuska, który u nas rozdaje prezenty pod choinkę, przychodzi też, bo mąż się uparł, Mikołaj, który każe nam śpiewać, recytować...

Rozmawiał: JACEK SIKORA
Komentarze: (5)    Zobacz opinię czytelników (0)    Dodaj opinie
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy pozostawionych przez internautów. Komentarz dodany przez zarejestrowanego użytkownika pojawi się na stronie natychmiast po dodaniu. Anonimowy komentarz zostanie opublikowany z opóźnieniem, po jego akceptacji przez redakcję. Komentarze niezgodne z regulaminem będą usuwane.

Старые шлягеры лучше новых, потому что их слышишь реже.

Tę zadzierzystą fryzurę na drugim zdjęciu pan Turecki określał tak - jakby piorun w miotłę strzelił.

do sznytlocha

Gratulacje Halinka. Robisz dobrą robotę. Powodzenia.

jo za cieszynioczkóm też gratulujym,zdrowio winszujym-heja

Dodaj komentarz

Zawartość pola nie będzie udostępniana publicznie.
  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <em> <strong> <cite> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>
  • Znaki końca linii i akapitu dodawane są automatycznie.

Więcej informacji na temat formatowania

Image CAPTCHA
Wpisz znaki widoczne na obrazku.
reklama
reklama