Kino na Granicy: Zakończyła się 13. edycjaRzeczywiście od 13 lat kino zbliża Polaków, Czechów i Słowaków, a wierni kinomani przez 6 dni mają szansę wybierać spośród ponad setki filmów, zarówno najnowszych produkcji jak i tych, których tak naprawdę nie ma już szans zobaczyć w żadnym innym miejscu na dużym ekranie. Tak co roku dzieje się przecież z filmowymi retrospektywami, na które trafiają obrazy sprzed kilkudziesięciu lat. I to także pewien fenomen - publiczność niezwykle chętnie chce oglądać produkcje powstałe w latach 60. czy 70. PISALIŚMY: Kolejną edycję "Kina na Granicy" czas zacząć! (zdjęcia) W tegorocznym programie umiejętnie wyważono proporcje - kinu autorskiemu, trudnemu i stawiającemu ważne pytania towarzyszyły produkcje o lżejszym ciężarze gatunkowym. Wszystko dlatego że przegląd od kilku lat skupia się również na kinie gatunków i to dlatego w Cieszynie na 6 dni zapanowały klimaty westernowe oraz opowieści o tramwajach. Tradycyjnie też ożyły dwa brzegi Olzy, gdzie podczas plenerowych pokazów widownia mogła zobaczyć choćby jeden z najsłynniejszych czeskich filmów w historii, czyli "Lemoniadowego Joe". Mimo że Cieszyn od lat odwiedzają głównie miłośnicy czeskich oraz słowackich produkcji, to jednak również projekcje polskich filmów cieszą się dużym zainteresowaniem. Zeszły sezon był zresztą udany dla polskiej kinematografii, a na festiwalu pojawiły się nawet bardzo oczekiwane, najświeższe produkcje z Polski, jak choćby "Młyn i krzyż" Lecha Majewskiego z gwiazdorską obsadą (Michael York, Rutger Hauer, Charlotte Rampling). Reżyser odwiedził Cieszyn, podobnie jak kilkudziesięciu innych filmowców z Polski, Czech i Słowacji. PISALIŚMY: Adam Sikora: Retrospektywa to wcale nie koniec (wywiad) Nie wszyscy wcześniej zapowiadani goście festiwalu mogli być obecni, w ich miejsce zupełnie niespodziewanie przyjeżdżali inni. Ale taki rytm mają właśnie filmowe festiwale - bo choć "Kino na Granicy" wciąż w nazwie funkcjonuje jako przegląd, bez wątpienia skalą przedsięwzięcia, rozmachem i klimatem przypomina duże filmowe festiwale. To było zresztą jedno z najczęściej zasłyszanych zdań, jakie wypowiadali uczestnicy imprezy: "Kino na Granicy" przypomina Erę Nowe Horyzonty z czasów, gdy Roman Gutek sprowadził się ze swoją imprezą do Cieszyna. Uczestników festiwalu było widać wszędzie, ulice miasta ożyły festiwalowym korowodem, wydarzenia festiwalowe znów trafiały do rozmaitych miejskich przestrzeni. - Przyjeżdżam do Cieszyna, bo tutaj można oglądać czeskie filmy - mówił Adam Sikora, operator i reżyser, którego aż pięć filmów zaprezentowano podczas "Kina na Granicy". W Cieszynie podczas sześciu przeglądowych dni widzowie żyli jednak nie tylko samymi filmami - po raz drugi bowiem funkcjonował klub na Wzgórzu Zamkowym, gdzie odbywały się koncerty zaproszonych na festiwal wykonawców. Organizatorzy przeglądu myślą już o kolejnej edycji imprezy, która w przyszłym roku tradycyjnie odbędzie się w długi majowy weekend.
|
reklama
|
po komentarzach i akredytacjach wiadomo ze bylo 2-óch.
ilu...
swoja drogą warto robić badania statystyczne - np ile było przyjezdnych w stosunku do Cieszyniaków...
well done!
co mnie obchodzi ten gutek,to jest co innego,tu jest lepszy klimat niekomercyjny.na gutka i tak nie pojade chodzby za darmo.gdzie obejrze czeskie filmy w przerwie pijac czeskie piwo,kofole, jedzac knedle itd?tu sa ludzie ktorzy kochaja Czechy.
W tym roku można spokojnie przyrównać do gutka, zarówno ilością osób, które przyjechały na imprezy towarzyszące, uczestników i gości, jak i brakami miejsc w kinach i kolejkami przed projekcjami.
Ile osób było z Cieszyna?ręka do góry!
porównywac Kina na Granicy z imprezą Gutka. Inne realia, inny start inni ludzie inna skala. I mógłby się odbywac gdziekolwiek. I sie odbywał od Sanoka po Wrocław. A ten jest cieszyński -doceniajmy co mamy. Irytujące są te polskie Oskary czy cieszyńskie Gutki.
Dodaj komentarz